poniedziałek, 7 października 2013

Rozdział III - Poznajmy Oliviera.

  ~ Przepraszam, za tak długie oczekiwanie. Po prawej stronie bloga jest link do Twitter'a tego oto i bloga, tak więc tam będą zamieszczane wszelkie informacje na temat powstawania postów.
Jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że wam to wynagrodziłam.
Miłego czytania! ~

  Korytarz nadal świecił pustkami. Lada moment miał się zapełnić setkami uczniów, a Oliviera jak nie było, tak nie ma. Razem z Lilianą starannie przeszukiwaliśmy niektóre miejsca w których lubił siedzieć, lecz nigdzie go nie było.
   - W szatni też go nie ma - usłyszałem głos dziewczyny dochodzący zza moich pleców. - Może... - urwała niepewnie. Spojrzałem na nią wymownie. Ta przechyliła głowę na bok i wzruszyła ramionami. - Może wrócił do domu? - dokończyła nieco głośniej. Pokręciłem przecząco głową. Gdyby tak było, zauważyłbym to.
   - Nie ma szans. On gdzieś tu jest. Musi być. Powiedziałby mi - zacząłem delikatnie panikować. Dzisiejszego dnia nie chciałem, aby od tak znikał, dlatego byłem tak strasznie zaniepokojony. Wręcz zmartwiony.
   Kiedy usłyszeliśmy dzwonek wrosłem w ziemię. Liliana również nerwowo spoglądała wokoło siebie. Podeszła nieco bliżej.
   - A... Na terenie szkoły, tylko nie w samym budynku, jest miejsce, w którym on lubi przebywać? Może tam - spytała cicho. Zamyśliłem się.
   Była to niegłupia teoria, wszak na terenie gimnazjum była jeszcze szopa woźnego i garaż dla dyrektora. Do garażu, z tego co wiem, nie da się zapuścić, lecz szopa pana Ryśka to najlepsza skrytka do palenia, gdyż Rysiu jest przyzwoitym facetem i nigdy nie wyjawia prawdy o naszym nałogu.
   Przeniosłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą i rozejrzałem się po korytarzu, w którym ludzie rozprzestrzeniali się niczym mrówki. Spojrzałem na nią wymownie i skinąłem głową w stronę schodów. Zrozumiała.
   Zeszliśmy po schodach, lecz przy drzwiach czekała na nas niemiła niespodzianka. Nigdy na dyżurze nauczyciele nie trzymali się kurczowo drzwi wyjściowych ze szkoły, poza jednym skurwielem. Wrzodem na zdrowym organizmie szkolnego społeczeństwa. Panem Kwiatkowskim. Przecież on nas stąd nigdy nie wypuści! Skrzywiłem się na samą myśl. Lilka jednak bez większego skrępowania nadal stawiała kroki w stronę wyjścia. Zatrzymałem ją ramieniem.
   - Nie - szepnąłem. - Nauczyciel od biologii. Udupi nas. Zróbmy tak, żeby się Czaja o niczym nie dowiedziała, bo będzie problem. A jeśli Kwiatkowski coś przyuważy, to nie będziemy mieli z nią życia - wytłumaczyłem gorączkowo. Ta tylko wzruszyła ramionami, poprawiła włosy i znów zaczęła kroczyć w stronę nauczyciela. Zazgrzytałem zębami. - Co ty kurwa robisz?! - wydusiłem. Ona tylko uśmiechnęła się i wydawało mi się, iż usłyszałem ciche "Zaufaj mi.", ale nie jestem pewny. Skinąłem niezauważalnie głową i schowałem się za ścianą.
   Gdy dziewczyna trafiła pod skrzydła oschłego Macieja Kwiatkowskiego, zaczęła uśmiechać się słodko i mrugać oczkami zarzucając przy tym długimi rzęsami, co niejednego mężczyznę, lub chłopaka, zapewne wprawiało w niemałe zakłopotanie. Mężczyzna zdębiał.
   - Słucham? W czymś problem, panno... - celowo nie dokończył nie znając jej imienia. Ta tylko schowała wdzięcznie ręce za plecy pozwalając, aby bluza delikatnie osunęła się z jednego ramienia, na co mężczyzna przełknął głośno ślinę.
   - Liliano, proszę pana - odpowiedziała nieco przesłodzonym głosem. - Pan jest nauczycielem biologii, prawda? Uwielbiam biologię. A najbardziej tematykę botaniczną - dodała słodziutko posyłając mu błyszczące spojrzenie orzechowymi oczyma. Maciej poprawił nerwowo krawat, a ja cicho chichotałem pod nosem zakrywając usta rękawem.
   - Doprawdy? Cóż, to... Wspaniale! Botanika jest moją najsilniejszą stroną - wąsaty, wiecznie zadufany w sobie mężczyzna uśmiechnął się do niej z uciechą. Uległ przesłodkiej dziewczynce. Lila zaśmiała się odsłaniając bielutkie ząbki. Był to jednak śmiech pełen politowania, że tak łatwo dał się podpuścić. Intrygantka.
   - Więc może podyskutujmy o tym, dobrze? Jest nieco dłuższa przerwa, a chętnie o tym porozmawiam. Tylko mam prośbę. Czy moglibyśmy iść tam? - tu wskazała daleką, zaciemnioną część korytarza. - Tutaj jest strasznie zimno, a widzę, że tam jest grzejnik - dodała usprawiedliwiająco. Mężczyzna zaniepokoił się, i przez moment wydawało mi się, iż mnie zauważył, dlatego schowałem się za ścianą.
   - A co z moim dyżurem? - usłyszałem. Zapewne po prostu spanikowałem. Powróciłem do poprzedniej pozycji. Dziewczyna złapała faceta za rękę i znów przybrała maskę słodziutkiego króliczka.
   - Oj no, proszę pana! To tylko piętnaście minut, nic się nie stanie! Z resztą... Zapewne jest pan tak bystry, że z daleka zobaczy pan jakiegoś chuligana. Do tego pan jest stworzony! - uśmiechała się do niego, gdy ten aż czerwieniał z dumy i zawstydzenia jednocześnie. Uśmiechnąłem się szeroko. Co jak co, ale słodzić to ona potrafi.
   - No dobrze, więc chodźmy - mężczyzna złapał się na przynętę i ruszyli wraz z Lilą w stronę końca korytarza.
   Kiedy znaleźli się dostatecznie daleko zauważyłem drganie ręki Liliany za jej plecami. Znak, że mogę wyjść i sprawdzić, czy przypadkiem nie ma w szopie Oliviera. 
   Wyślizgnąłem się z budynku niezauważony. Odetchnąłem z ulgą, gdy żaden nauczyciel nie pofatygował się za mną i skierowałem krok w stronę szopy woźnego. Po drodze starałem się nie wzbudzać podejrzeć okolicznych przechodniów idąc powoli, aby przypadkiem nie poślizgnąć się na błocie, które zdążyło się utworzyć na wydeptanej ścieżce. Gdy przed nosem ujrzałem stare, spróchniałezharowane, drewniane drzwi wziąłem głęboki oddech. Zawahałem się.
   A co jeśli go tam nie ma? Owszem, nie jestem jego niańką. To jego życie, i nie powinienem się wtrącać, ale jednocześnie mam tylko jego w swoim życiu i nie chcę, aby cokolwiek się mu stało. Nieco egoistyczne podejście, lecz z korzyścią dla obu stron. W każdym razie jeśli Olivier idzie na wagary sam, to znaczy, że coś jest nie tak. Że coś go gnębi i boli od środka. Zazwyczaj wtedy aby nie czuć bólu ćpa do nieprzytomności, pije do utraty świadomości, lub podcina sobie żyły, czego efektem są noce w szpitalu tak jak ta, niecały miesiąc temu. Nie chciałem, aby znów się to powtórzyło, nie zniósłbym tego. 
   Zgiąłem dłoń w pięść i odruchowo zamknąłem oczy po czym delikatnie pchnąłem zrogowaciałe drzwi. 
   Nawet nie potrafię opisać, jaką wielką poczułem ulgę, gdy ujrzałem go siedzącego na ziemi, opartego o lichą ścianę budki i palącego papierosa. Spoglądał na mnie bez emocji, przez co po plecach przeszedł mnie ostry dreszcz. Nie uśmiechał się, nie krzywił, zupełnie nic. Nie lubiłem gdy był w takim stanie. Był wtedy taki zimny i obojętny, jak nie Olivier.
   - Nie powinno cię tu być - ozwał się strzepując leniwie popiół z papierosa. Podszedłem do niego wyprostowany i pewnie ściągnąłem bluzę, po czym wyciągnąłem prosto rękę i chamsko rzuciłem część ubrania przed jego nogi. Spoglądał na nią bez wyrazu, po czym spojrzał na mnie pustymi oczami, zaciągnął się i wyciągnął ze spodni paczkę szlug. Wysunął rękę w moją stronę. - Zapalisz? - spytał uprzejmie. Skinąłem głową. 
   Po odpaleniu peta trwaliśmy w milczeniu. 
   Kiedy skończyliśmy "dotlenianie", jak to zawsze moja mama mówiła na palenie, chłopak wstał, otrzepał spodnie i znów spojrzał na niedbale rzuconą bluzę na ziemi. Skrzyżował ręce na piersi i westchnął. 
   - No bierz to - syknąłem. Zerknął na mnie spod kurtyny czarnych włosów. - Koniec tej nierównej walki. Widzę, że jest ci to potrzebne - dodałem. Chłopak parsknął śmiechem.
   - W takim razie obaj idziemy tak - Olivier opuścił ręce wzdłuż ciała, chowając dłonie do kieszeni, po czym zaczął leniwie kroczyć w stronę drzwi. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, czyli przeszedł trzy - cztery kroki, zatrzymałem go łapiąc za ramię dłonią. Spojrzał na nią niechętnie, gdy zacisnąłem palce na jego ramieniu.
   - Stój - powiedziałem oschle. Chłopak przystanął i zaczął lustrować mnie chłodnym wzrokiem. Skrzywiłem się. - To się już robi śmieszne - mruknąłem, na co ten już chciał coś powiedzieć, lecz go wyprzedziłem. - Czego się właściwie boisz? - spytałem cicho. W odpowiedzi Olivier szarpnął gwałtownie ramieniem, przez co strzepnął moją dłoń z ramienia. Westchnąłem, gdy chłopak spojrzał na bok w liche okienko, jego twarz, mimo, że w oczach jego widziałem zagniewanie, nie wyrażała żadnych emocji.
   - Bo... Nie chcę, żeby ludzie zoba...
   - Żeby ludzie zobaczyli, że ty też jesteś słaby i tak naprawdę nie radzisz sobie. To wiem. A może teraz powiesz prawdę? - przycisnąłem go zgrabnie. Zerknął na mnie, choć nie zwrócił twarzy w moją stronę. Uniósł jedną brew.
   - Coś sugerujesz? - mruknął nonszalancko, na co po plecach przeszedł mnie dreszcz. Schowałem dłonie do kieszeni i zacząłem oglądać swoje własne buty, jakbym znalazł tam coś ciekawego do podziwiania.
   - To, że kłamiesz - spojrzałem mu w oczy, które przepełnione były niesmakiem i niechęcią. Zmieszał się.
   - Co Cię to w ogóle obchodzi? - syknął. Spojrzałem głębiej w jego oczy. Czułem, że każdą komórką ciała chciał wziąć bluzę, założyć ją na ramiona i uciec stąd jak najdalej. Westchnąłem cicho.
   - Martwię się o ciebie - szepnąłem. W chłopaku coś drgnęło, gdyż zauważyłem, że rozluźnił nieco mięśnie twarzy jak i ramiona. Spoglądał na mnie nieobecnie. - Przecież wiesz, że mam tylko ciebie - kontynuowałem. Olivier zgiął dłoń w pięść i spojrzał w bok zamykając oczy.
   - I tak nie powinno cię to interesować - warknął. Przygryzłem dolną wargę.
   - Chodzi o Blankę, prawda? - spytałem cicho. Zamarł. Wyczekiwałem w ciszy jego reakcji.
   - Może - wyszeptał w końcu.
   Tak więc miałem rację.
   Blanka to młodsza o trzy lata siostra Oliviera. Przeszła więcej od niego, gdyż on, jako starszy chłopak mógł uciekać z domu i nie bał się konsekwencji, gdyż wracał do domu, gdy wszyscy spali, a ona biedna zostawała w domu z matką alkoholiczką i ojcem po wyrokach mającego nadal konflikt z prawem. Nie mieli sąsiadów. Żyli na odludziu. Ojciec zastraszał ich. Bił. A nawet gwałcił biedną dziewczynę. Matka zaś gasiła papierosy na jej rękach, plecach albo stopach. Biła ją kablami po nogach, wszelkimi możliwymi, a jej dłonie przypalała żelazkiem. Katowała ją gdy Oliviera nie było w domu. Blanka zawsze mu mówiła, że to przez jej gapiostwo, nie rodziców, i że nie musi się przejmować. Mówiła tak, bo była zastraszana przez ojca, a wiedziała, że Olivier wszystko by zgłosił tam gdzie trzeba a w efekcie ojciec mógłby ich ścigać. Bała się tego. W każdym razie Oli jej wierzył, ponieważ kiedy wychodził ona również wychodziła z domu pod pretekstem pójścia do koleżanki, a tak naprawdę szła po towar heroiny i amfetaminy dla ojca.
   Pewnego dnia chłopak wrócił jednak do domu niespodziewanie wcześnie. Tego, co tam zastał, nie zapomni do końca życia. Ten obraz prześladuje go dzień w dzień co rano i wieczór, zawsze mi o tym przypomina.
   Zobaczył krew na ścianach, strużki krwi na podłodze, najebaną matkę i ojca z zakrwawionym nożem w ręce. Olivier wbiegł do domu na dźwięk krzyków jedenastoletniej siostry, które dochodziły z łazienki. Aby się tam dostać pobił się z własnym ojcem wyrywając mu nóż z rąk i uderzając go w głowę tak, aby stracił przytomność. W wyniku bójki miał poprzecinane uda od noża a i nie był pewien, czy przypadkiem ojca nie zabił. Nawet jeśli nie żyje tym lepiej. Lepiej dla mnie i dla Blanki - myślał. Oglądnął się za matką, czy czasem nie będzie próbowała go uderzyć, lecz ta leżała pod stołem całkowicie nieprzytomna z osuniętą butelką w lewej ręce, z której wylewały się ostatki 70 procentowego alkoholu, zapewne śliwowicy łąckiej. Jak tak dalej pójdzie, to będzie czysty spirytus łykać! Uch. Czasem mi jej szkoda. - pomyślał z grymasem na twarzy. Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli i przypomniał sobie, że Blanka czeka w łazience i płacze. Podbiegł pod drzwi. Oczywiście były zamknięte w obawie przed ojcem.
   - Otwórz drzwi! - krzyczał i uderzał w drzwi pięścią, jednak słyszał tylko ucichający płacz oraz szybkie łapanie oddechu. - B-Blanka? - spytał będąc białym jak ściana. - Blanka, otwórz! Tu Olivier! - wciąż krzyczał. Czuł, że zaraz się rozpłacze.
   - N-Nie mogę... Oli... chy-chyba się musimy... pożegnać - ledwo cicho wysapała. - N-Nie mogę już... - dodała przez łzy jeszcze ciszej niż poprzednio.
   - Odsuń się od drzwi. Zaraz cię wyciągnę, zobaczysz! - wykrzyczał czując pieczenie pod powiekami. Cofnął się kilka kroków i uderzył ramieniem w drzwi. Syknął cicho. Poza bólem w ramieniu, nic się nie zmieniło. Znów uderzył. I jeszcze raz. I kolejny. Drzwi niby były liche, stare, a jednak mocno trzymały się w progu. Nie wytrzymał, kiedy szlochania ustąpiły, a na miejscu ich pojawiła się głucha cisza. Szybko porwał siekierę z kuchni, którą ojciec zawsze tam trzymał na wypadek gdyby ktoś mu w domu przeszkadzał. Ledwo ją utrzymywał w dłoni przez mocny, pulsujący ból w ramieniu. Będzie siniak. - myślał, kiedy wyciągał siekierę. Zaczął biec i z ogromnym impetem uderzył w drzwi ostrzem łamiąc je na pół z zadziwiającą łatwością. Zapewne wcześniej je podważył.
   Dziewczyna leżała pod naprzeciwległą ścianą w drobnej kałuży krwi. Ojciec przebił jej ramię i nogę. Olivier chciał szybko do niej podbiec, lecz poślizgnął się. Spojrzał na ziemię. Cała podłoga była w krwi dziewczyny. Każda płytka podłogi, boki wanny, pralka. wszystko było w smugach i natryskach. Chłopak szybko się pozbierał nie zważając na koszmarny ból w kolanie i podszedł do dziewczyny, której oddech był tak płytki, że wręcz znikomy. Szpital był kilka minut drogi stąd, nie było sensu dzwonić. Olivier wziął ją szybko na ręce i pobiegł do szpitala. Do tej pory nie potrafi opisać, jak wielkie poruszenie oni wywołali. A nie chciał rozgłosu. Chciał tylko pomóc siostrze. Szybko odebrali ją specjaliści i poczęli ją ratować, gdy chłopaka zabrano na chirurgię aby opatrzyć mu rany oraz sprawdzić obolałe stawy. W momencie, gdy ułożyli go na łóżku stracił przytomność, gdyż dopiero wtedy doszło do niego to, co się stało.
   Okazało się, że zwichnął sobie prawy bark przy uderzaniu a kolano skręcił. Niby nic wielkiego, jednak przetrzymali go w szpitalu, gdyż nie miał gdzie wracać.
   Nikodem zadzwonił po policję i wszystko w szpitalu policjantom wyjaśnił po odratowaniu Blanki. Nie trzeba było długo czekać na efekt wezwania.
   Nic więcej nie pamięta. Wiadomo tylko że jemu pozostały tylko blizny na nogach, a ona cudem uszła ze stanu krytycznego z życiem.
   Trzy lata temu zostali zaadoptowani przez państwa Styks - Kamilę i Nikodema - Panią psycholog i pana chirurga z tego samego szpitala, w którym została odratowana Blanka. Co ciekawsze, to właśnie Nikodem przyczynił się do odratowania Blanki. Olivier do końca życia będzie mu za to wdzięczny, jak i za to, że tak bardzo ich pokochał. Tak, Nikodem i Kamila zaadoptowali Oliviera i Blankę nie z litości, lecz z miłości. Codziennie Nikodem opiekował się zdrowiem obu dzieci, a Kamila codziennie przynosiła im ciepłe posiłki. Przytulała ich. Pocieszała. Rozmawiała. Zastępowała matkę, a Nikodem ojca. Blanka naprawdę ich kocha jak rodziców i mówi do nich "mamo" i "tato". Olivier mówi do nich jednak po imieniu, czemu oni się wcale nie sprzeciwiają. Wiedzą ile przeżył, dlatego nigdy nie robią mu wyrzutów z tego powodu. Kiedy jednak przychodzi naćpany albo najebany do domu, to na drugi dzień ma niezłą jazdę od Kamili, ale to dobrze. Przynajmniej potem żałuje. Szkoda jednak, że nie czerpie z tego nauki na przyszłość, żeby tego nie robić. Jego opiekunom jest wtedy naprawdę przykro, lecz nigdy nie powiedzieli na niego marnego słowa. Zawsze powtarzają, że są z niego dumni i cieszą się, jeśli on się cieszy. Często w pracy się chwalą ocenami swoich dzieci, co nieraz słyszał Olivier, gdyż zdarza się, że zanosi swoim rodzicom, uprzednio ugotowany przez niego, obiad. Mówi, że chociaż tak chce się im odwdzięczyć za to, co dla nich zrobili. Co do ocen - Tak, dokładnie. Olivier jest świetnym uczniem. Nie schodzi z samych czwórek, piątek a nawet i szóstek. Każdą trójkę uważa za potknięcie i zawsze chce ją poprawić w miarę możliwości. Jedynki i dwójki dla niego nie istnieją. Po prostu nie ma takich ocen dla niego. Oczywiście zachowanie to co innego.
   Co do rodziców to po matce ślad zaginął, a ojciec siedzi w więzieniu.
   Podsumowując - Gdyby przeszłość nie istniała, byliby najszczęśliwszymi osobami na świecie. Cała czwórka. Niestety - Czasu nie da się cofnąć, dlatego Olivier nigdy nie powiedział, że jest naprawdę szczęśliwy.
   Myślami wróciłem do szopy.
   Spojrzałem na niego. Milczał mocno zaciskając mięśnie szczęki. Chciało mu się płakać, widziałem to w jego oczach, póki ich nie zamknął.
   - Nie widziała tego, prawda? Ukrywasz to - powiedziałem cicho. Stał chwilę nie reagując a po chwili jego głowa drgnęła, przyznając mi rację. - Dlaczego? I... Jak? - dopytałem. Spojrzał na mnie i osiadł na podłodze z westchnieniem. Podciągnął kolana pod brodę i oplótł nogi rękami.
   - Usiądź - powiedział. Obejrzałem się jednak. W szkole przecież czekała na nas Liliana. Postanowiłem go jednak wysłuchać, bo wiedziałem, że tego potrzebuje, a ja chciałem w końcu to wszystko zrozumieć. Usiadłem naprzeciw niego w tej samej pozycji. Przełknął głośno ślinę.
   - Wiesz... - zaczął gładząc się nerwowo po ramieniu. - Ja ci w zasadzie nigdy do końca prawdy nie mówiłem - spojrzał na mnie z miną niewiniątka. Zaskoczył mnie.
   - To znaczy? - zamrugałem nerwowo oczami. Uśmiechnął się krzywo.
   - Faktycznie, straciłem wtedy przytomność, ale odzyskałem ją jakieś piętnaście minut później. Nigdy o tym nie mówiłem, bo było lepiej, jak nikt nie wiedział - mruknął. Spojrzałem na niego wyczekująco, na co ten westchnął i znów zaczął opowiadać. - Jakąś chwilę po tym jak opatrzyli mi kolano i zajęli się barkiem dali mi środku uspokajające i przeciwbólowe w wyniku czego po prostu zasnąłem.
   Obudziłem się w nocy, około trzeciej nad ranem. Zdezorientowany rozglądałem się po sali ze strachem, że zjawił się tu ojciec, lecz zastałem tylko dwójkę innych dzieci poza mną i nieznaną mi kobietę. Siedziała i słuchała cicho muzyki czytając książkę. Pamiętam, że byłem oszołomiony jej urodą. Naprawdę była śliczną osobą... - tu uśmiechnął się delikatnie. - Nie, nie była... Nadal jest. Ale wracając, była to właśnie Kamila, moja aktualna matka, choć oczywiście wtedy nie wiedziałem, kim ona dla mnie będzie.
   Kiedy zauważyła, że zdezorientowany oglądam się wokół siebie i bawię się wenflonami, nie wiedząc co to, ściągnęła słuchawki, odłożyła książkę i przysunęła się delikatnie do mojego łóżka. Kim jesteś? Co z Blanką? - darłem się na całą salę, choć i tak żadne dziecko się nie obudziło. Ona uspokajała mnie cierpliwie. Kiedy naburmuszony osunąłem się znów na łóżko ta tylko westchnęła i uśmiechnęła się ciepło, przedstawiła się i przekazała mi informacje o zdrowiu siostry. Boże... Jak ja się cieszyłem. Mimo, że była słaba, to żyła, i to tylko się liczyło! Kobieta nadal jednak trwała przy mnie, mimo, że myślałem, iż już nie ma to sensu. Że przecież już wszystko mi powiedziała. Ta jednak jakby czytając mi w myślach wyciągnęła z torebki pomiętą kartkę i drobny, srebrny breloczek w kształcie misia mówiąc: To chyba było przeznaczone dla ciebie. - tu Olivier wyciągnął z tylnej kieszeni spodni drobny kalendarzyk, z którego wysunął złożoną, zniszczoną kartkę. Rozłożył ją i uśmiechnął się. Podał mi papier do ręki.
   Zobaczyłem na niej dwie osoby - Niziutką dziewczynkę, blondynkę i wysokiego, czarnowłosego chłopaka z tęczą za nimi. Uśmiechali się od ucha do ucha i tulili się. Na górze widniał krzywy napis drukowanymi literami "Sto Lat Oliś!", a pod rysunkiem napisane było:

"Tylko z Tobą czuję się bezpiecznie. 
Jeszcze będziemy szczęśliwi, zobaczysz.
Kocham Cię, braciszku. Blanka."

   Kiedy podniosłem wzrok chłopak bujał w ręku maleńką, srebrzystą pandę, która gdzieniegdzie była nieco zdarta. Lustrował ją smutnym wzrokiem.
   - I to przez to cholerną pandę prawie by umarła - szepnął. Nie wiedziałem co powiedzieć, tak więc oddając mu kartkę milczałem. - Podkradła ojcu dziesięć złotych. Niestety - Zabrała to z pieniędzy na narkotyki, tak więc ojciec bez problemu zorientował się, że czegoś brakuje. Wiedział, że nie mogłem to być ja, gdyż zaraz przed moim wyjściem wyliczył ile ma kasy, oraz bezpośrednio po moim wyjściu. Matkę też wykluczył. Jak zwykle była najebana i nie wiedziała co się wokół niej dzieje. W każdy razie - Gdy ten wyszedł na moment aby zapalić, dziewczyna skorzystała z okazji i podkradła nieszczęsne pieniądze ojcu. Wyszła z domu i zakupiła drobny, wcześniej upatrzony prezent dla mnie. Czekoladę i pandę, których to rzeczy tak czy tak nie otrzymałem na czas a i nie od niej samej. Cały ten wypadek odbył się w moje urodzin, drugiego lipca - przygryzł dolną wargę, po czym uśmiechnął się gorzko. - Fajny prezent, co? - westchnął. - Kamila pozostawiła mnie samemu sobie z prezentami. Wyczuła, że nie ma po co tam siedzieć, że i tak z nią nie porozmawiam. 
   Gdy zaświtał ranek, szybko wybiegłem z łóżka nie patrząc na kolano. Chciałem jak najszybciej ją zobaczyć. 
   Gdy podbiegłem pod jej salę, szybko zostałem odesłany do swojego łóżka.
   Nie powinno cię tu być. Nie może jeszcze rozmawiać. Nie ma na tyle sił. - mówili. A ja słuchałem. 
   Mijały dni. Siedziałem w tym szpitalu, gdyż nie miałem gdzie wrócić a i iść nigdzie nie chciałem. Zacząłem dogadywać się z Kamilą, która pomagała mi wybrnąć z całej tej sytuacji. Opiekowała się mną jak własnym dzieckiem. Na początku myślałem, że rozmawia ze mną z litości, jednak z czasem przekonałam się, że robi to, bo chce nam pomóc. Nie współczuła nam, lecz była pewna, że chcemy żyć lepiej a ona dobrze wiedziała, że przez swoje stanowisko może nam naprawdę pomóc. Tak też zrobiła. 
   Złota kobieta, dlatego też nie mogłem uwierzyć, że nie może mieć dzieci. Gdy jej o tym powiedziałem, ta tylko uśmiechnęła się, pogłaskała mnie po głowie i powiedziała: Może i nie mogę mieć swoich dzieci, ale istnieję dla takich, które mnie potrzebują, choć ich nie urodziłam. A Ty i Blanka jesteście właśnie takimi dziećmi. Jesteście moimi dziećmi. 
   Gdy to usłyszałem, coś we mnie drgnęło i rozpłakałem się, gdy ta mnie przytuliła i szepnęła, że już nie da nam cierpieć. Że zawsze będzie przy nas - Olivier nie wytrzymał. Po jego policzkach popłynęły łzy, które szybko otarł. Położyłem mu dłoń na ramieniu. Ten nie protestował. Odczekaliśmy chwilę i znów zaczął opowiadać. - Po jakimś czasie pozwolono mi pójść do Blanki. Pamiętam, że wbiegłem do sali jak szalony kuśtykając na jedną nogę. Gdy mnie zobaczyła... rozpłakała się. A pierwsze słowa jakie usłyszałem to nie: Nie chcę tam wracać! Nienawidzę go! Nienawidzę ich! czy coś w tym stylu, lecz: Braciszku, nic ci nie jest? Martwiłam się. Kocham cię Oliś. Nie rób nigdy więcej niczego tak głupiego.
   Na te słowa rozpłakałem się - szepnął i spojrzał na mnie z drobnymi diamencikami w kącikach oczu. - Rozumiesz to? Zamiast powiedzieć cokolwiek o sobie, o rodzicach, o tym, co się stało to ona zaczęła mówić o tym, jak bardzo mnie kocha i jak bardzo się martwiła! O nieudacznika, starszego brata, który nie potrafił jej obronić kiedy tego potrzebowała! - krzyknął i uderzył mocno pięścią o ścianę drewnianej skrzyni, przez co pojawiło się na niej drobne pęknięcie, a na dworze odezwał się gwałtowny deszcz. 
   - Nie mów tak. Nie jesteś nieudacznikiem. Ona naprawdę cię kocha, takiego jakim jesteś. I uwierz, ona nie chce innego brata. Świata poza tobą nie widzi, tak bardzo jest w ciebie zapatrzona - powiedziałem. Oczywiście nieraz rozmawiałem z Bianką, a to, jak bardzo szanuje brata widoczne jest po dziś dzień za każdym razem jak z nim rozmawia. Jak bardzo dziękuje mu za jego obecność każdą częścią swojego ciała. Całym sercem i duszą. Całą sobą. 
   Chłopak spojrzał na mnie z ogromnym bólem w oczach.
   - A nie powinna - powiedział wolno, naciskając na każde słowo. Zamilkliśmy. Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem go z sykiem. 
   - Dobrze, ale wytłumacz - Dlaczego przed nią ukrywasz blizny? Przecież już zapewne je widziała! - powiedziałem czując, że sam jestem na skraju rozpaczy poznając ciąg dalszy czarnych czeluści jego życia. Spojrzał na mnie ponownie z tym samym bólem w oczach co poprzednio. 
   - Kiedy ona się pocięła, umówiliśmy się, że ani ja tego nie zrobię, ani ona, jednak to wszystko dzień w dzień mnie przerasta. To, jak widzę, jak ona cierpi. To jest nie do zniesienia - Olivier przygryzł dolną wargę i przymknął oczy. - Nie powinienem tego robić, ale gdy ma ataki, nie daję rady i sięgam po żyletkę. Robię dwie, trzy kreski. Nie więcej - powiedział chowając przedramiona za plecami. Zamrugałem nerwowo, a deszcz począł nasilać się coraz bardziej. 
   - Jakie ataki? - spytałem cicho. Ten spojrzał na nie smutno.
   - Po tym wszystkim ma depresję i schizofrenię. Do tego niecały rok temu zachorowała na anoreksję - po tych słowach chłopak schował twarz w dłoniach czując, jak bardzo jest bezsilny w takiej sytuacji. W tym czasie przyjrzałem się jego bliznom. Było ich w chuj i trochę. 
   - Na pewno tylko dwie, trzy kreski? Nie więcej? - dopytałem niepewnie na co ten zaśmiał się histerycznie. 
   - Średnio 3 razy w tygodniu ma atak. Zresztą... to są stare blizny. Teraz się staram, bo młoda się wycwaniła i wiele widzi, czego ja nie widzę, dlatego też może to zobaczyć - tu wskazał szramy na rękach. Skrzywiłem się.
   - Tak czy tak je zobaczy. Czy w szkole, czy w domu... w końcu wpadniesz - szepnąłem. Ten pokręcił głową i uśmiechnął się na tyle smutno, iż sam poczułem ból w klatce piersiowej.
   - Wiem. Ale muszę to chować. Jakby to teraz zobaczyła ona... - przerwał na chwilę. - Ona nie wytrzymałaby tego psychicznie. Załamałaby się. A co ważniejsze sama by to zrobiła - dokończył cicho. Spoglądałem na niego bez wyrazu. 
   - Idiota. Kurwa, no idiota z ciebie! Mieć taką siostrę, tak wspaniałą i kochaną siostrę i tak to spierdolić żyletką! - wybuchnąłem. Spojrzał na mnie kwaśno i uśmiechnął się krzywo. 
   - Myślisz, że nie wiem? Żałuję. I już nie chcę tego robić. Ale wolę, żeby o tym nic nie wiedziała - powiedział naciskając na ostatnie zdanie, abym zrozumiał co ma na myśli. Obruszyłem się. 
   - Przecież jej nie powiem. Wiesz, że traktuję cię jak brata - powiedziałem, na co ten uśmiechnął się miło. Po chwili westchnął cicho i schował swoje "talizmany" z powrotem do kieszeni. Wstał ociężale na równe nogi, po czym podał mi rękę. Kiedy wstałem, spojrzałem w kąt budki, gdzie leżała zwinięta bluza. Podszedłem w jej stronę i podniosłem ją z ziemi otrzepując z nadmiaru kurzu. Podszedłem do Oliviera. - A teraz bierz to. Nie chcę nawet na to patrzeć. Tak jak mówiłem, tobie bardziej się przyda - zarzuciłem mu ją na ramię pozwalając sobie na drobny uśmiech w wyniku czego on również się uśmiechnął.
   Gdy bluza spoczęła na prawowitym miejscu chłopak szybko przyciągnął mnie do siebie za koszulkę i przytulił mocno.
   - Dzięki - szeptał. - Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Właśnie tego potrzebowałem - również go przytuliłem. Wiedziałem, że i tego potrzebował. 
   - Co nie znaczy, że nie uważam, iż jesteś kretynem - zaśmiałem się cicho. W odpowiedzi usłyszałem ukochany śmiech Oliviera - Pełen kpiny i złośliwości. 
   - To jak, wracamy? Chyba Lila na na... - zaczął, lecz nieoczekiwanie drzwi szopy otworzyły się gwałtownie a do budki wtoczył się pan Kwiatkowski. Za nim szlajała się skulona przepraszająco Lilka. 
  Skrzywiłem się z Olivierem.
  No to już po nas.