poniedziałek, 7 października 2013

Rozdział III - Poznajmy Oliviera.

  ~ Przepraszam, za tak długie oczekiwanie. Po prawej stronie bloga jest link do Twitter'a tego oto i bloga, tak więc tam będą zamieszczane wszelkie informacje na temat powstawania postów.
Jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że wam to wynagrodziłam.
Miłego czytania! ~

  Korytarz nadal świecił pustkami. Lada moment miał się zapełnić setkami uczniów, a Oliviera jak nie było, tak nie ma. Razem z Lilianą starannie przeszukiwaliśmy niektóre miejsca w których lubił siedzieć, lecz nigdzie go nie było.
   - W szatni też go nie ma - usłyszałem głos dziewczyny dochodzący zza moich pleców. - Może... - urwała niepewnie. Spojrzałem na nią wymownie. Ta przechyliła głowę na bok i wzruszyła ramionami. - Może wrócił do domu? - dokończyła nieco głośniej. Pokręciłem przecząco głową. Gdyby tak było, zauważyłbym to.
   - Nie ma szans. On gdzieś tu jest. Musi być. Powiedziałby mi - zacząłem delikatnie panikować. Dzisiejszego dnia nie chciałem, aby od tak znikał, dlatego byłem tak strasznie zaniepokojony. Wręcz zmartwiony.
   Kiedy usłyszeliśmy dzwonek wrosłem w ziemię. Liliana również nerwowo spoglądała wokoło siebie. Podeszła nieco bliżej.
   - A... Na terenie szkoły, tylko nie w samym budynku, jest miejsce, w którym on lubi przebywać? Może tam - spytała cicho. Zamyśliłem się.
   Była to niegłupia teoria, wszak na terenie gimnazjum była jeszcze szopa woźnego i garaż dla dyrektora. Do garażu, z tego co wiem, nie da się zapuścić, lecz szopa pana Ryśka to najlepsza skrytka do palenia, gdyż Rysiu jest przyzwoitym facetem i nigdy nie wyjawia prawdy o naszym nałogu.
   Przeniosłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą i rozejrzałem się po korytarzu, w którym ludzie rozprzestrzeniali się niczym mrówki. Spojrzałem na nią wymownie i skinąłem głową w stronę schodów. Zrozumiała.
   Zeszliśmy po schodach, lecz przy drzwiach czekała na nas niemiła niespodzianka. Nigdy na dyżurze nauczyciele nie trzymali się kurczowo drzwi wyjściowych ze szkoły, poza jednym skurwielem. Wrzodem na zdrowym organizmie szkolnego społeczeństwa. Panem Kwiatkowskim. Przecież on nas stąd nigdy nie wypuści! Skrzywiłem się na samą myśl. Lilka jednak bez większego skrępowania nadal stawiała kroki w stronę wyjścia. Zatrzymałem ją ramieniem.
   - Nie - szepnąłem. - Nauczyciel od biologii. Udupi nas. Zróbmy tak, żeby się Czaja o niczym nie dowiedziała, bo będzie problem. A jeśli Kwiatkowski coś przyuważy, to nie będziemy mieli z nią życia - wytłumaczyłem gorączkowo. Ta tylko wzruszyła ramionami, poprawiła włosy i znów zaczęła kroczyć w stronę nauczyciela. Zazgrzytałem zębami. - Co ty kurwa robisz?! - wydusiłem. Ona tylko uśmiechnęła się i wydawało mi się, iż usłyszałem ciche "Zaufaj mi.", ale nie jestem pewny. Skinąłem niezauważalnie głową i schowałem się za ścianą.
   Gdy dziewczyna trafiła pod skrzydła oschłego Macieja Kwiatkowskiego, zaczęła uśmiechać się słodko i mrugać oczkami zarzucając przy tym długimi rzęsami, co niejednego mężczyznę, lub chłopaka, zapewne wprawiało w niemałe zakłopotanie. Mężczyzna zdębiał.
   - Słucham? W czymś problem, panno... - celowo nie dokończył nie znając jej imienia. Ta tylko schowała wdzięcznie ręce za plecy pozwalając, aby bluza delikatnie osunęła się z jednego ramienia, na co mężczyzna przełknął głośno ślinę.
   - Liliano, proszę pana - odpowiedziała nieco przesłodzonym głosem. - Pan jest nauczycielem biologii, prawda? Uwielbiam biologię. A najbardziej tematykę botaniczną - dodała słodziutko posyłając mu błyszczące spojrzenie orzechowymi oczyma. Maciej poprawił nerwowo krawat, a ja cicho chichotałem pod nosem zakrywając usta rękawem.
   - Doprawdy? Cóż, to... Wspaniale! Botanika jest moją najsilniejszą stroną - wąsaty, wiecznie zadufany w sobie mężczyzna uśmiechnął się do niej z uciechą. Uległ przesłodkiej dziewczynce. Lila zaśmiała się odsłaniając bielutkie ząbki. Był to jednak śmiech pełen politowania, że tak łatwo dał się podpuścić. Intrygantka.
   - Więc może podyskutujmy o tym, dobrze? Jest nieco dłuższa przerwa, a chętnie o tym porozmawiam. Tylko mam prośbę. Czy moglibyśmy iść tam? - tu wskazała daleką, zaciemnioną część korytarza. - Tutaj jest strasznie zimno, a widzę, że tam jest grzejnik - dodała usprawiedliwiająco. Mężczyzna zaniepokoił się, i przez moment wydawało mi się, iż mnie zauważył, dlatego schowałem się za ścianą.
   - A co z moim dyżurem? - usłyszałem. Zapewne po prostu spanikowałem. Powróciłem do poprzedniej pozycji. Dziewczyna złapała faceta za rękę i znów przybrała maskę słodziutkiego króliczka.
   - Oj no, proszę pana! To tylko piętnaście minut, nic się nie stanie! Z resztą... Zapewne jest pan tak bystry, że z daleka zobaczy pan jakiegoś chuligana. Do tego pan jest stworzony! - uśmiechała się do niego, gdy ten aż czerwieniał z dumy i zawstydzenia jednocześnie. Uśmiechnąłem się szeroko. Co jak co, ale słodzić to ona potrafi.
   - No dobrze, więc chodźmy - mężczyzna złapał się na przynętę i ruszyli wraz z Lilą w stronę końca korytarza.
   Kiedy znaleźli się dostatecznie daleko zauważyłem drganie ręki Liliany za jej plecami. Znak, że mogę wyjść i sprawdzić, czy przypadkiem nie ma w szopie Oliviera. 
   Wyślizgnąłem się z budynku niezauważony. Odetchnąłem z ulgą, gdy żaden nauczyciel nie pofatygował się za mną i skierowałem krok w stronę szopy woźnego. Po drodze starałem się nie wzbudzać podejrzeć okolicznych przechodniów idąc powoli, aby przypadkiem nie poślizgnąć się na błocie, które zdążyło się utworzyć na wydeptanej ścieżce. Gdy przed nosem ujrzałem stare, spróchniałezharowane, drewniane drzwi wziąłem głęboki oddech. Zawahałem się.
   A co jeśli go tam nie ma? Owszem, nie jestem jego niańką. To jego życie, i nie powinienem się wtrącać, ale jednocześnie mam tylko jego w swoim życiu i nie chcę, aby cokolwiek się mu stało. Nieco egoistyczne podejście, lecz z korzyścią dla obu stron. W każdym razie jeśli Olivier idzie na wagary sam, to znaczy, że coś jest nie tak. Że coś go gnębi i boli od środka. Zazwyczaj wtedy aby nie czuć bólu ćpa do nieprzytomności, pije do utraty świadomości, lub podcina sobie żyły, czego efektem są noce w szpitalu tak jak ta, niecały miesiąc temu. Nie chciałem, aby znów się to powtórzyło, nie zniósłbym tego. 
   Zgiąłem dłoń w pięść i odruchowo zamknąłem oczy po czym delikatnie pchnąłem zrogowaciałe drzwi. 
   Nawet nie potrafię opisać, jaką wielką poczułem ulgę, gdy ujrzałem go siedzącego na ziemi, opartego o lichą ścianę budki i palącego papierosa. Spoglądał na mnie bez emocji, przez co po plecach przeszedł mnie ostry dreszcz. Nie uśmiechał się, nie krzywił, zupełnie nic. Nie lubiłem gdy był w takim stanie. Był wtedy taki zimny i obojętny, jak nie Olivier.
   - Nie powinno cię tu być - ozwał się strzepując leniwie popiół z papierosa. Podszedłem do niego wyprostowany i pewnie ściągnąłem bluzę, po czym wyciągnąłem prosto rękę i chamsko rzuciłem część ubrania przed jego nogi. Spoglądał na nią bez wyrazu, po czym spojrzał na mnie pustymi oczami, zaciągnął się i wyciągnął ze spodni paczkę szlug. Wysunął rękę w moją stronę. - Zapalisz? - spytał uprzejmie. Skinąłem głową. 
   Po odpaleniu peta trwaliśmy w milczeniu. 
   Kiedy skończyliśmy "dotlenianie", jak to zawsze moja mama mówiła na palenie, chłopak wstał, otrzepał spodnie i znów spojrzał na niedbale rzuconą bluzę na ziemi. Skrzyżował ręce na piersi i westchnął. 
   - No bierz to - syknąłem. Zerknął na mnie spod kurtyny czarnych włosów. - Koniec tej nierównej walki. Widzę, że jest ci to potrzebne - dodałem. Chłopak parsknął śmiechem.
   - W takim razie obaj idziemy tak - Olivier opuścił ręce wzdłuż ciała, chowając dłonie do kieszeni, po czym zaczął leniwie kroczyć w stronę drzwi. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, czyli przeszedł trzy - cztery kroki, zatrzymałem go łapiąc za ramię dłonią. Spojrzał na nią niechętnie, gdy zacisnąłem palce na jego ramieniu.
   - Stój - powiedziałem oschle. Chłopak przystanął i zaczął lustrować mnie chłodnym wzrokiem. Skrzywiłem się. - To się już robi śmieszne - mruknąłem, na co ten już chciał coś powiedzieć, lecz go wyprzedziłem. - Czego się właściwie boisz? - spytałem cicho. W odpowiedzi Olivier szarpnął gwałtownie ramieniem, przez co strzepnął moją dłoń z ramienia. Westchnąłem, gdy chłopak spojrzał na bok w liche okienko, jego twarz, mimo, że w oczach jego widziałem zagniewanie, nie wyrażała żadnych emocji.
   - Bo... Nie chcę, żeby ludzie zoba...
   - Żeby ludzie zobaczyli, że ty też jesteś słaby i tak naprawdę nie radzisz sobie. To wiem. A może teraz powiesz prawdę? - przycisnąłem go zgrabnie. Zerknął na mnie, choć nie zwrócił twarzy w moją stronę. Uniósł jedną brew.
   - Coś sugerujesz? - mruknął nonszalancko, na co po plecach przeszedł mnie dreszcz. Schowałem dłonie do kieszeni i zacząłem oglądać swoje własne buty, jakbym znalazł tam coś ciekawego do podziwiania.
   - To, że kłamiesz - spojrzałem mu w oczy, które przepełnione były niesmakiem i niechęcią. Zmieszał się.
   - Co Cię to w ogóle obchodzi? - syknął. Spojrzałem głębiej w jego oczy. Czułem, że każdą komórką ciała chciał wziąć bluzę, założyć ją na ramiona i uciec stąd jak najdalej. Westchnąłem cicho.
   - Martwię się o ciebie - szepnąłem. W chłopaku coś drgnęło, gdyż zauważyłem, że rozluźnił nieco mięśnie twarzy jak i ramiona. Spoglądał na mnie nieobecnie. - Przecież wiesz, że mam tylko ciebie - kontynuowałem. Olivier zgiął dłoń w pięść i spojrzał w bok zamykając oczy.
   - I tak nie powinno cię to interesować - warknął. Przygryzłem dolną wargę.
   - Chodzi o Blankę, prawda? - spytałem cicho. Zamarł. Wyczekiwałem w ciszy jego reakcji.
   - Może - wyszeptał w końcu.
   Tak więc miałem rację.
   Blanka to młodsza o trzy lata siostra Oliviera. Przeszła więcej od niego, gdyż on, jako starszy chłopak mógł uciekać z domu i nie bał się konsekwencji, gdyż wracał do domu, gdy wszyscy spali, a ona biedna zostawała w domu z matką alkoholiczką i ojcem po wyrokach mającego nadal konflikt z prawem. Nie mieli sąsiadów. Żyli na odludziu. Ojciec zastraszał ich. Bił. A nawet gwałcił biedną dziewczynę. Matka zaś gasiła papierosy na jej rękach, plecach albo stopach. Biła ją kablami po nogach, wszelkimi możliwymi, a jej dłonie przypalała żelazkiem. Katowała ją gdy Oliviera nie było w domu. Blanka zawsze mu mówiła, że to przez jej gapiostwo, nie rodziców, i że nie musi się przejmować. Mówiła tak, bo była zastraszana przez ojca, a wiedziała, że Olivier wszystko by zgłosił tam gdzie trzeba a w efekcie ojciec mógłby ich ścigać. Bała się tego. W każdym razie Oli jej wierzył, ponieważ kiedy wychodził ona również wychodziła z domu pod pretekstem pójścia do koleżanki, a tak naprawdę szła po towar heroiny i amfetaminy dla ojca.
   Pewnego dnia chłopak wrócił jednak do domu niespodziewanie wcześnie. Tego, co tam zastał, nie zapomni do końca życia. Ten obraz prześladuje go dzień w dzień co rano i wieczór, zawsze mi o tym przypomina.
   Zobaczył krew na ścianach, strużki krwi na podłodze, najebaną matkę i ojca z zakrwawionym nożem w ręce. Olivier wbiegł do domu na dźwięk krzyków jedenastoletniej siostry, które dochodziły z łazienki. Aby się tam dostać pobił się z własnym ojcem wyrywając mu nóż z rąk i uderzając go w głowę tak, aby stracił przytomność. W wyniku bójki miał poprzecinane uda od noża a i nie był pewien, czy przypadkiem ojca nie zabił. Nawet jeśli nie żyje tym lepiej. Lepiej dla mnie i dla Blanki - myślał. Oglądnął się za matką, czy czasem nie będzie próbowała go uderzyć, lecz ta leżała pod stołem całkowicie nieprzytomna z osuniętą butelką w lewej ręce, z której wylewały się ostatki 70 procentowego alkoholu, zapewne śliwowicy łąckiej. Jak tak dalej pójdzie, to będzie czysty spirytus łykać! Uch. Czasem mi jej szkoda. - pomyślał z grymasem na twarzy. Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli i przypomniał sobie, że Blanka czeka w łazience i płacze. Podbiegł pod drzwi. Oczywiście były zamknięte w obawie przed ojcem.
   - Otwórz drzwi! - krzyczał i uderzał w drzwi pięścią, jednak słyszał tylko ucichający płacz oraz szybkie łapanie oddechu. - B-Blanka? - spytał będąc białym jak ściana. - Blanka, otwórz! Tu Olivier! - wciąż krzyczał. Czuł, że zaraz się rozpłacze.
   - N-Nie mogę... Oli... chy-chyba się musimy... pożegnać - ledwo cicho wysapała. - N-Nie mogę już... - dodała przez łzy jeszcze ciszej niż poprzednio.
   - Odsuń się od drzwi. Zaraz cię wyciągnę, zobaczysz! - wykrzyczał czując pieczenie pod powiekami. Cofnął się kilka kroków i uderzył ramieniem w drzwi. Syknął cicho. Poza bólem w ramieniu, nic się nie zmieniło. Znów uderzył. I jeszcze raz. I kolejny. Drzwi niby były liche, stare, a jednak mocno trzymały się w progu. Nie wytrzymał, kiedy szlochania ustąpiły, a na miejscu ich pojawiła się głucha cisza. Szybko porwał siekierę z kuchni, którą ojciec zawsze tam trzymał na wypadek gdyby ktoś mu w domu przeszkadzał. Ledwo ją utrzymywał w dłoni przez mocny, pulsujący ból w ramieniu. Będzie siniak. - myślał, kiedy wyciągał siekierę. Zaczął biec i z ogromnym impetem uderzył w drzwi ostrzem łamiąc je na pół z zadziwiającą łatwością. Zapewne wcześniej je podważył.
   Dziewczyna leżała pod naprzeciwległą ścianą w drobnej kałuży krwi. Ojciec przebił jej ramię i nogę. Olivier chciał szybko do niej podbiec, lecz poślizgnął się. Spojrzał na ziemię. Cała podłoga była w krwi dziewczyny. Każda płytka podłogi, boki wanny, pralka. wszystko było w smugach i natryskach. Chłopak szybko się pozbierał nie zważając na koszmarny ból w kolanie i podszedł do dziewczyny, której oddech był tak płytki, że wręcz znikomy. Szpital był kilka minut drogi stąd, nie było sensu dzwonić. Olivier wziął ją szybko na ręce i pobiegł do szpitala. Do tej pory nie potrafi opisać, jak wielkie poruszenie oni wywołali. A nie chciał rozgłosu. Chciał tylko pomóc siostrze. Szybko odebrali ją specjaliści i poczęli ją ratować, gdy chłopaka zabrano na chirurgię aby opatrzyć mu rany oraz sprawdzić obolałe stawy. W momencie, gdy ułożyli go na łóżku stracił przytomność, gdyż dopiero wtedy doszło do niego to, co się stało.
   Okazało się, że zwichnął sobie prawy bark przy uderzaniu a kolano skręcił. Niby nic wielkiego, jednak przetrzymali go w szpitalu, gdyż nie miał gdzie wracać.
   Nikodem zadzwonił po policję i wszystko w szpitalu policjantom wyjaśnił po odratowaniu Blanki. Nie trzeba było długo czekać na efekt wezwania.
   Nic więcej nie pamięta. Wiadomo tylko że jemu pozostały tylko blizny na nogach, a ona cudem uszła ze stanu krytycznego z życiem.
   Trzy lata temu zostali zaadoptowani przez państwa Styks - Kamilę i Nikodema - Panią psycholog i pana chirurga z tego samego szpitala, w którym została odratowana Blanka. Co ciekawsze, to właśnie Nikodem przyczynił się do odratowania Blanki. Olivier do końca życia będzie mu za to wdzięczny, jak i za to, że tak bardzo ich pokochał. Tak, Nikodem i Kamila zaadoptowali Oliviera i Blankę nie z litości, lecz z miłości. Codziennie Nikodem opiekował się zdrowiem obu dzieci, a Kamila codziennie przynosiła im ciepłe posiłki. Przytulała ich. Pocieszała. Rozmawiała. Zastępowała matkę, a Nikodem ojca. Blanka naprawdę ich kocha jak rodziców i mówi do nich "mamo" i "tato". Olivier mówi do nich jednak po imieniu, czemu oni się wcale nie sprzeciwiają. Wiedzą ile przeżył, dlatego nigdy nie robią mu wyrzutów z tego powodu. Kiedy jednak przychodzi naćpany albo najebany do domu, to na drugi dzień ma niezłą jazdę od Kamili, ale to dobrze. Przynajmniej potem żałuje. Szkoda jednak, że nie czerpie z tego nauki na przyszłość, żeby tego nie robić. Jego opiekunom jest wtedy naprawdę przykro, lecz nigdy nie powiedzieli na niego marnego słowa. Zawsze powtarzają, że są z niego dumni i cieszą się, jeśli on się cieszy. Często w pracy się chwalą ocenami swoich dzieci, co nieraz słyszał Olivier, gdyż zdarza się, że zanosi swoim rodzicom, uprzednio ugotowany przez niego, obiad. Mówi, że chociaż tak chce się im odwdzięczyć za to, co dla nich zrobili. Co do ocen - Tak, dokładnie. Olivier jest świetnym uczniem. Nie schodzi z samych czwórek, piątek a nawet i szóstek. Każdą trójkę uważa za potknięcie i zawsze chce ją poprawić w miarę możliwości. Jedynki i dwójki dla niego nie istnieją. Po prostu nie ma takich ocen dla niego. Oczywiście zachowanie to co innego.
   Co do rodziców to po matce ślad zaginął, a ojciec siedzi w więzieniu.
   Podsumowując - Gdyby przeszłość nie istniała, byliby najszczęśliwszymi osobami na świecie. Cała czwórka. Niestety - Czasu nie da się cofnąć, dlatego Olivier nigdy nie powiedział, że jest naprawdę szczęśliwy.
   Myślami wróciłem do szopy.
   Spojrzałem na niego. Milczał mocno zaciskając mięśnie szczęki. Chciało mu się płakać, widziałem to w jego oczach, póki ich nie zamknął.
   - Nie widziała tego, prawda? Ukrywasz to - powiedziałem cicho. Stał chwilę nie reagując a po chwili jego głowa drgnęła, przyznając mi rację. - Dlaczego? I... Jak? - dopytałem. Spojrzał na mnie i osiadł na podłodze z westchnieniem. Podciągnął kolana pod brodę i oplótł nogi rękami.
   - Usiądź - powiedział. Obejrzałem się jednak. W szkole przecież czekała na nas Liliana. Postanowiłem go jednak wysłuchać, bo wiedziałem, że tego potrzebuje, a ja chciałem w końcu to wszystko zrozumieć. Usiadłem naprzeciw niego w tej samej pozycji. Przełknął głośno ślinę.
   - Wiesz... - zaczął gładząc się nerwowo po ramieniu. - Ja ci w zasadzie nigdy do końca prawdy nie mówiłem - spojrzał na mnie z miną niewiniątka. Zaskoczył mnie.
   - To znaczy? - zamrugałem nerwowo oczami. Uśmiechnął się krzywo.
   - Faktycznie, straciłem wtedy przytomność, ale odzyskałem ją jakieś piętnaście minut później. Nigdy o tym nie mówiłem, bo było lepiej, jak nikt nie wiedział - mruknął. Spojrzałem na niego wyczekująco, na co ten westchnął i znów zaczął opowiadać. - Jakąś chwilę po tym jak opatrzyli mi kolano i zajęli się barkiem dali mi środku uspokajające i przeciwbólowe w wyniku czego po prostu zasnąłem.
   Obudziłem się w nocy, około trzeciej nad ranem. Zdezorientowany rozglądałem się po sali ze strachem, że zjawił się tu ojciec, lecz zastałem tylko dwójkę innych dzieci poza mną i nieznaną mi kobietę. Siedziała i słuchała cicho muzyki czytając książkę. Pamiętam, że byłem oszołomiony jej urodą. Naprawdę była śliczną osobą... - tu uśmiechnął się delikatnie. - Nie, nie była... Nadal jest. Ale wracając, była to właśnie Kamila, moja aktualna matka, choć oczywiście wtedy nie wiedziałem, kim ona dla mnie będzie.
   Kiedy zauważyła, że zdezorientowany oglądam się wokół siebie i bawię się wenflonami, nie wiedząc co to, ściągnęła słuchawki, odłożyła książkę i przysunęła się delikatnie do mojego łóżka. Kim jesteś? Co z Blanką? - darłem się na całą salę, choć i tak żadne dziecko się nie obudziło. Ona uspokajała mnie cierpliwie. Kiedy naburmuszony osunąłem się znów na łóżko ta tylko westchnęła i uśmiechnęła się ciepło, przedstawiła się i przekazała mi informacje o zdrowiu siostry. Boże... Jak ja się cieszyłem. Mimo, że była słaba, to żyła, i to tylko się liczyło! Kobieta nadal jednak trwała przy mnie, mimo, że myślałem, iż już nie ma to sensu. Że przecież już wszystko mi powiedziała. Ta jednak jakby czytając mi w myślach wyciągnęła z torebki pomiętą kartkę i drobny, srebrny breloczek w kształcie misia mówiąc: To chyba było przeznaczone dla ciebie. - tu Olivier wyciągnął z tylnej kieszeni spodni drobny kalendarzyk, z którego wysunął złożoną, zniszczoną kartkę. Rozłożył ją i uśmiechnął się. Podał mi papier do ręki.
   Zobaczyłem na niej dwie osoby - Niziutką dziewczynkę, blondynkę i wysokiego, czarnowłosego chłopaka z tęczą za nimi. Uśmiechali się od ucha do ucha i tulili się. Na górze widniał krzywy napis drukowanymi literami "Sto Lat Oliś!", a pod rysunkiem napisane było:

"Tylko z Tobą czuję się bezpiecznie. 
Jeszcze będziemy szczęśliwi, zobaczysz.
Kocham Cię, braciszku. Blanka."

   Kiedy podniosłem wzrok chłopak bujał w ręku maleńką, srebrzystą pandę, która gdzieniegdzie była nieco zdarta. Lustrował ją smutnym wzrokiem.
   - I to przez to cholerną pandę prawie by umarła - szepnął. Nie wiedziałem co powiedzieć, tak więc oddając mu kartkę milczałem. - Podkradła ojcu dziesięć złotych. Niestety - Zabrała to z pieniędzy na narkotyki, tak więc ojciec bez problemu zorientował się, że czegoś brakuje. Wiedział, że nie mogłem to być ja, gdyż zaraz przed moim wyjściem wyliczył ile ma kasy, oraz bezpośrednio po moim wyjściu. Matkę też wykluczył. Jak zwykle była najebana i nie wiedziała co się wokół niej dzieje. W każdy razie - Gdy ten wyszedł na moment aby zapalić, dziewczyna skorzystała z okazji i podkradła nieszczęsne pieniądze ojcu. Wyszła z domu i zakupiła drobny, wcześniej upatrzony prezent dla mnie. Czekoladę i pandę, których to rzeczy tak czy tak nie otrzymałem na czas a i nie od niej samej. Cały ten wypadek odbył się w moje urodzin, drugiego lipca - przygryzł dolną wargę, po czym uśmiechnął się gorzko. - Fajny prezent, co? - westchnął. - Kamila pozostawiła mnie samemu sobie z prezentami. Wyczuła, że nie ma po co tam siedzieć, że i tak z nią nie porozmawiam. 
   Gdy zaświtał ranek, szybko wybiegłem z łóżka nie patrząc na kolano. Chciałem jak najszybciej ją zobaczyć. 
   Gdy podbiegłem pod jej salę, szybko zostałem odesłany do swojego łóżka.
   Nie powinno cię tu być. Nie może jeszcze rozmawiać. Nie ma na tyle sił. - mówili. A ja słuchałem. 
   Mijały dni. Siedziałem w tym szpitalu, gdyż nie miałem gdzie wrócić a i iść nigdzie nie chciałem. Zacząłem dogadywać się z Kamilą, która pomagała mi wybrnąć z całej tej sytuacji. Opiekowała się mną jak własnym dzieckiem. Na początku myślałem, że rozmawia ze mną z litości, jednak z czasem przekonałam się, że robi to, bo chce nam pomóc. Nie współczuła nam, lecz była pewna, że chcemy żyć lepiej a ona dobrze wiedziała, że przez swoje stanowisko może nam naprawdę pomóc. Tak też zrobiła. 
   Złota kobieta, dlatego też nie mogłem uwierzyć, że nie może mieć dzieci. Gdy jej o tym powiedziałem, ta tylko uśmiechnęła się, pogłaskała mnie po głowie i powiedziała: Może i nie mogę mieć swoich dzieci, ale istnieję dla takich, które mnie potrzebują, choć ich nie urodziłam. A Ty i Blanka jesteście właśnie takimi dziećmi. Jesteście moimi dziećmi. 
   Gdy to usłyszałem, coś we mnie drgnęło i rozpłakałem się, gdy ta mnie przytuliła i szepnęła, że już nie da nam cierpieć. Że zawsze będzie przy nas - Olivier nie wytrzymał. Po jego policzkach popłynęły łzy, które szybko otarł. Położyłem mu dłoń na ramieniu. Ten nie protestował. Odczekaliśmy chwilę i znów zaczął opowiadać. - Po jakimś czasie pozwolono mi pójść do Blanki. Pamiętam, że wbiegłem do sali jak szalony kuśtykając na jedną nogę. Gdy mnie zobaczyła... rozpłakała się. A pierwsze słowa jakie usłyszałem to nie: Nie chcę tam wracać! Nienawidzę go! Nienawidzę ich! czy coś w tym stylu, lecz: Braciszku, nic ci nie jest? Martwiłam się. Kocham cię Oliś. Nie rób nigdy więcej niczego tak głupiego.
   Na te słowa rozpłakałem się - szepnął i spojrzał na mnie z drobnymi diamencikami w kącikach oczu. - Rozumiesz to? Zamiast powiedzieć cokolwiek o sobie, o rodzicach, o tym, co się stało to ona zaczęła mówić o tym, jak bardzo mnie kocha i jak bardzo się martwiła! O nieudacznika, starszego brata, który nie potrafił jej obronić kiedy tego potrzebowała! - krzyknął i uderzył mocno pięścią o ścianę drewnianej skrzyni, przez co pojawiło się na niej drobne pęknięcie, a na dworze odezwał się gwałtowny deszcz. 
   - Nie mów tak. Nie jesteś nieudacznikiem. Ona naprawdę cię kocha, takiego jakim jesteś. I uwierz, ona nie chce innego brata. Świata poza tobą nie widzi, tak bardzo jest w ciebie zapatrzona - powiedziałem. Oczywiście nieraz rozmawiałem z Bianką, a to, jak bardzo szanuje brata widoczne jest po dziś dzień za każdym razem jak z nim rozmawia. Jak bardzo dziękuje mu za jego obecność każdą częścią swojego ciała. Całym sercem i duszą. Całą sobą. 
   Chłopak spojrzał na mnie z ogromnym bólem w oczach.
   - A nie powinna - powiedział wolno, naciskając na każde słowo. Zamilkliśmy. Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem go z sykiem. 
   - Dobrze, ale wytłumacz - Dlaczego przed nią ukrywasz blizny? Przecież już zapewne je widziała! - powiedziałem czując, że sam jestem na skraju rozpaczy poznając ciąg dalszy czarnych czeluści jego życia. Spojrzał na mnie ponownie z tym samym bólem w oczach co poprzednio. 
   - Kiedy ona się pocięła, umówiliśmy się, że ani ja tego nie zrobię, ani ona, jednak to wszystko dzień w dzień mnie przerasta. To, jak widzę, jak ona cierpi. To jest nie do zniesienia - Olivier przygryzł dolną wargę i przymknął oczy. - Nie powinienem tego robić, ale gdy ma ataki, nie daję rady i sięgam po żyletkę. Robię dwie, trzy kreski. Nie więcej - powiedział chowając przedramiona za plecami. Zamrugałem nerwowo, a deszcz począł nasilać się coraz bardziej. 
   - Jakie ataki? - spytałem cicho. Ten spojrzał na nie smutno.
   - Po tym wszystkim ma depresję i schizofrenię. Do tego niecały rok temu zachorowała na anoreksję - po tych słowach chłopak schował twarz w dłoniach czując, jak bardzo jest bezsilny w takiej sytuacji. W tym czasie przyjrzałem się jego bliznom. Było ich w chuj i trochę. 
   - Na pewno tylko dwie, trzy kreski? Nie więcej? - dopytałem niepewnie na co ten zaśmiał się histerycznie. 
   - Średnio 3 razy w tygodniu ma atak. Zresztą... to są stare blizny. Teraz się staram, bo młoda się wycwaniła i wiele widzi, czego ja nie widzę, dlatego też może to zobaczyć - tu wskazał szramy na rękach. Skrzywiłem się.
   - Tak czy tak je zobaczy. Czy w szkole, czy w domu... w końcu wpadniesz - szepnąłem. Ten pokręcił głową i uśmiechnął się na tyle smutno, iż sam poczułem ból w klatce piersiowej.
   - Wiem. Ale muszę to chować. Jakby to teraz zobaczyła ona... - przerwał na chwilę. - Ona nie wytrzymałaby tego psychicznie. Załamałaby się. A co ważniejsze sama by to zrobiła - dokończył cicho. Spoglądałem na niego bez wyrazu. 
   - Idiota. Kurwa, no idiota z ciebie! Mieć taką siostrę, tak wspaniałą i kochaną siostrę i tak to spierdolić żyletką! - wybuchnąłem. Spojrzał na mnie kwaśno i uśmiechnął się krzywo. 
   - Myślisz, że nie wiem? Żałuję. I już nie chcę tego robić. Ale wolę, żeby o tym nic nie wiedziała - powiedział naciskając na ostatnie zdanie, abym zrozumiał co ma na myśli. Obruszyłem się. 
   - Przecież jej nie powiem. Wiesz, że traktuję cię jak brata - powiedziałem, na co ten uśmiechnął się miło. Po chwili westchnął cicho i schował swoje "talizmany" z powrotem do kieszeni. Wstał ociężale na równe nogi, po czym podał mi rękę. Kiedy wstałem, spojrzałem w kąt budki, gdzie leżała zwinięta bluza. Podszedłem w jej stronę i podniosłem ją z ziemi otrzepując z nadmiaru kurzu. Podszedłem do Oliviera. - A teraz bierz to. Nie chcę nawet na to patrzeć. Tak jak mówiłem, tobie bardziej się przyda - zarzuciłem mu ją na ramię pozwalając sobie na drobny uśmiech w wyniku czego on również się uśmiechnął.
   Gdy bluza spoczęła na prawowitym miejscu chłopak szybko przyciągnął mnie do siebie za koszulkę i przytulił mocno.
   - Dzięki - szeptał. - Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Właśnie tego potrzebowałem - również go przytuliłem. Wiedziałem, że i tego potrzebował. 
   - Co nie znaczy, że nie uważam, iż jesteś kretynem - zaśmiałem się cicho. W odpowiedzi usłyszałem ukochany śmiech Oliviera - Pełen kpiny i złośliwości. 
   - To jak, wracamy? Chyba Lila na na... - zaczął, lecz nieoczekiwanie drzwi szopy otworzyły się gwałtownie a do budki wtoczył się pan Kwiatkowski. Za nim szlajała się skulona przepraszająco Lilka. 
  Skrzywiłem się z Olivierem.
  No to już po nas.

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział II - Liliana.

~Na wstępie przyznam, iż Ola, moja przyjaciółka, pomogła mi przy tym rozdziale. Niezwykle mnie motywowała i determinowała. Ponadto pomogła mi z końcówką.
Olu, wiem, że to czytasz. Bardzo Ci dziękuję!~

   W klasie panowała głucha cisza. Nikt się nie odezwał kiedy drzwi otwierały się coraz to szerzej. Po chwili do sali wepchnięta została drobna osóbka, która słysząc trzask drzwi spojrzała w ziemię i cicho westchnęła.
   Była doprawdy niziutka. Miała niecieniowane, delikatnie kręcone, jasne blond włosy za pas, które przez uchylone okno nieco się rozwiały. Twarz nadal miała skierowaną w ziemię, więc nic nie widziałem spod kurtyny długiej grzywki.
   Pani Czaja podeszła do niej i kładąc jej rękę na ramię szarpnęła ją tak, aby była zwrócona przodem do klasy. Objęła ją tym samym ramieniem i przyciągnęła ją do siebie delikatnie. Dziewczyna zesztywniała.
   - Przedstawiam wam Lilianę Fladerer... - kobieta urwała, gdyż Oliviera dopadł zespół niespokojnych nóg i atak nieukrywanego rozbawienia.
   Kątem oka spojrzałem na dziewczynę. Skuliła się nieco.
   Czaja spojrzała na mojego przyjaciela ze złością, kiedy ten opadł na ławkę i dalej się śmiał. Cała klasa popadła w salwę śmiechu, lecz nie z Olivierem, tylko z Oliviera. Niespokojna kobieta poprawiła sobie okulary a na jej twarzy dojrzałem grymas. Ukryłem uśmiech rękawem bluzy.
   - Fladerer... panienka się urwała z okupacji nazistowskiej, co? Dziadkowie walczyli przeciwko AK, prawda? - klasa zwiększyła siłę śmiechu. Dziewczyna gwałtownie uniosła twarz, przez co cała klasa, z wyjątkiem Oliviera, przestała się śmiać. Chłopak widząc co się dzieje, uspokoił się nieco, ale nadal chichotał pod nosem.
   - Dość! - usłyszeliśmy jej cichy, lecz stanowczy głos. Całkiem wysoki i doprawdy śliczny głos nastolatki.
   Przeniosłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą kryjąc złośliwy uśmiech tym razem w pasmach włosów. Zapatrzyłem się w okno.
   Pani Delia zignorowała zachowanie Oliviera. Dobrze wiedziała, że to u niego normalne. Zwróciła się do dziewczyny, która znów spuściła twarz.
   - Lilio, powróćmy do najważniejszych spraw. Muszę ci kogoś przedstawić - poczułem, że zmierzają w moją stronę, lecz nie odwróciłem wzroku od zmokłej szyby. - Oto Nathaniel Szew, twój opiekun przez najbliższy czas. Zawsze będzie ci służył pomocą, jeśli tylko o coś poprosisz. Dziś oprowadzi cię po szkole podczas kolejnych lekcji. Starajcie się, żeby być w pobliżu siebie. Tak będzie najprościej - kobieta powiedziała to całkiem uprzejmie, lecz nie słodko, jak to w ten czas kiedy zwraca się do mnie. Klasa zaśmiała się, kiedy w ogóle nie zwróciłem na nie uwagi. Ola, dziewczyna która siedzi w pierwszej ławce, najpilniejsza i najgrzeczniejsza uczennica, kopnęła mnie delikatnie w nogę.
   Spojrzałem na nią leniwie, po czym skierowałem niechętnie wzrok na nauczycielkę. Malowała się na niej szczera prośba. Widocznie zależało jej na dobrej opinii naszej szkoły.
   Westchnąłem i obejrzałem się wokoło, gdyż nigdzie nie widziałem Liliany. Usłyszałem cichutkie chrząknięcie. Spojrzałem w dół. Dziewczyna była strasznie niską osobą. Chociaż to chyba polega na tym, że ja jestem niezwykle wysoki. Mam metr dziewięćdziesiąt, a ona, tak na oko, metr pięćdziesiąt. Klasa ryknęła śmiechem.
   Przez moment zacząłem się zastanawiać, czy nie przykucnąć, aby spojrzeć jej w twarz, ale ta jakby czytając mi myśli uniosła twarzyczkę do góry.
   Wyglądała na prawdę dojrzale, jak na trzecioklasistkę przystało i gdyby nie wzrost można byłoby pomyśleć, że ma spokojnie dwadzieścia lat. Jej puste, jasnobrązowe oczy, okalane długimi czarnymi rzęsami i delikatnym, jasnobrązowym makijażem patrzyły na mnie jakby czekając na okazanie śmieszności wobec jej osoby. Widać, że było jej po prostu przykro. Skóra, prawie biała jak papier, była delikatnie zaróżowiała na policzkach, a drobny nos usiany był maleńkimi, jaśniutkimi piegami. Malinowe, drobne i pełne usta nie wyrażały najdrobniejszych emocji. Po prostu były po to, żeby być.
   Po chwili rozwarły się delikatnie, lecz znów przymknęły, gdyż na całą klasę zdało się usłyszeć głośny śmiech Oliviera. Liliana machnęła swoją drobną główką, muskając włosami moje ciało. Usłyszałem ciche, wyszeptane "Przepraszam" z jej ust. Równie cicho odpowiedziałem "Nic się nie stało". Spojrzeliśmy na Czaję, która poczerwieniała ze złości.
   - Olivierze Styks, serdecznie zapraszam cię przed klasę. Od dziś będziesz pełnił funkcję opiekuna razem z Nathanem. Jeśli chociaż raz, tylko raz, dowiem się, że naśmiewałeś się ze swojej podopiecznej przysięgam, że będziesz miał do czynienia z dyrektorem, rozumiesz?! - krzyknęła idąc w stronę ławki szatyna.
   Chłopak osłupiał. Do tej pory Czaja tańczyła tak, jak jej zagrał.
   Kobieta złapała go za ramię i przyciągnęła go do nas. Po klasie rozeszło się ciche buczenie, na co Olivier znów zaczął się śmiać patrząc w podłogę.
   Zauważyłem, że Kamil, kolega z klasy, wyciągnął telefon i zaczął robić nam zdjęcia.
   Cóż, nie ukrywam, że nie dziwię mu się. Dwóch chłopaków, dodatkowo "emosy", wyżsi od drzwi i jedna, drobna, niziutka i delikatna dziewczyna pośrodku z zasłoniętą włosami twarzyczką. Na pewno wyglądało to co najmniej dziwnie i śmiesznie.
   Zamyśliłem się.
   Bardzo mi kogoś przypominała z wyglądu. Niesamowicie bardzo. Wydawało mi się, że stoi tu ktoś, kogo już nie powinno być, już nie ma. Czułem, że jest wyjątkowa, i nie mam prawa jej urazić.
   Poczułem to pierwszy raz w życiu. Chęć bycia miłym wobec jakiejkolwiek osoby. Ciekaw jestem, dlaczego akurat wobec tej.
   Olivier oparł się o ścianę, podczas gdy Czaja zaczęła gorączkowo tłumaczyć klasie na czym polega wymiana. Poczułem delikatne szarpnięcie za bluzę. Spojrzałem w dół. Liliana patrzyła na mnie nieco zarumieniona.
   - Czy... mógłbyś... - zaczęła cicho i niepewnie. Zaśmiałem się.
   - Przykucnąć? - spytałem. Dziewczyna jeszcze bardziej się zarumieniła i kiwnęła głową. - Jasne - odparłem i, nie chcąc kucać, usiadłem na podłodze po turecku. Tym razem dziewczyna mogła spoglądać na mnie odrobinę z góry. Opuściła twarz i zaczęła nerwowo stukać palcem o pobliskie biurko. Wyczekiwałem jakiegokolwiek odzewu.
   - Więc... jesteś moim opiekunem, tak? - spytała cicho patrząc na mnie. Kiwnąłem głową. - Z wyboru..? - dopytała. Uśmiechnąłem się łobuzersko i pokręciłem przecząco głową. - Ach tak... - dziewczyna się zmieszała i opuściła dłoń aby uchwycić skrawek materiału. Pierwszy raz przyjrzałem się, w co się ubrała, gdyż jej włosy i wzrost uniemożliwiały mi obserwacje.
   Jednym słowem, była ubrana po prostu wdzięcznie.
   Tak zwany stanik u sukienki, był z białego materiału, a na nim widniała koronkowa tkanina również w kolorze białym. Sukienka nie posiadała rękawków tylko ramiączka. Na biodrach przepasana była jasnobrązowym, plecionym paskiem. Spódnicę natomiast również posiadała białą, długą nad kolano. Na szyi nosiła długi srebrny łańcuszek, a na nim spory srebrny krzyż wysadzany cyrkoniami. Na stopach miała białe trampki.
   Zrozumiałem, że zapatrzyłem się na nią, że trwało to zbyt długo.
   - Jestem Nathaniel Szew, ale mów mi Nathan albo Nath. Mi obojętne - powiedziałem. Popatrzyła na mnie orzechowymi oczkami.
   - Liliana Fladerer. Lila, Lilia Liliana, Lili też może być... ale gardzę Lilką, choć właśnie tak przeważnie do mnie mówią ze względu na mój... - urwała i westchnęła cicho spoglądając na podłogę. Zamilkła.
   - Wzrost - dokończyłem z uśmiechem. Dziewczyna drgnęła na usłyszane słowo. Kompleks, pomyślałem. Poczułem, że na prawdę ją to dręczy więc zaśmiałem się cicho. Spojrzała na mnie zirytowana. - Spójrz na mnie. Nie mieszczę się w drzwiach, wszyscy nauczyciele są niżsi, kiedy, czasami się zdarza, mamy łączony WF z klasą pierwszą gimnazjum, nie mogę grać ani w siatkówkę, ani w koszykówkę, ani w dwa ognie czy zbijaka, bo wuefista uważa, że pozabijałbym ich. Uwierz, lepiej jest być tak niską osobą, niż tak wysoką - próbowałem powiedzieć coś na miejscu, lecz ta spochmurniała.
   - Niektóre dziewczynki z klasy trzeciej podstawówki są wyższe ode mnie - burknęła krzywiąc się. - Ja również nie mogę grać w te gry, gdyż wtedy mnie mogą zabić, jak to powiada wuefistka - dodała po chwili nieco niepewnie, naciskając na słowo "mnie".
   Zamyśliłem się chwilę.
   - Ze mną na WF-ie będziesz bezpieczna, zobaczysz - powiedziałem ze śmiechem. Od początku naszej znajomości, pierwszy raz się uśmiechnęła.
   - Jeśli mnie wcześniej na korytarzu nie podepczą, albo nikt nie porwie mnie za włosy - zaśmiała się cicho. Wtem podszedł do nas Olivier, który trzymał dłonie w kieszeniach. Śmiał się.
   - Spokojnie, Nath będzie cię na rękach nosić, żeby cokolwiek powiedzieć ci w twarz - powiedział krztusząc się śmiechem. Dziewczyna spochmurniała znów. Wstałem na nogi, a Lila usiadła na biurku nauczycielki. Spojrzałem na przyjaciela.
   - Olivier, masz coś kurwa do niej? - syknąłem. Spojrzał na mnie po czym porwał mnie za ramię do kąta - Co ty kurwa robisz? - burknąłem. Chłopak popatrzył na dziewczynę a potem na mnie.
   - Nath, coś cię boli? Nie wiem... głowa, ręka. Chuj cię swędzi? Kim ty w ogóle jesteś?! - potrzepał mną za ramiona. Wyrwałem mu się.
   - Co ci nie pasuje?! - krzyknąłem. Cała klasa jak "jeden mąż" spojrzała na nas wraz z panią Delią. Przewróciłem oczami i oparłem się o ścianę. - Super. Gratuluję - posłałem kwaśny uśmiech w stronę Oliviera. Ten podrapał się z tyłu głowy.
   - Panowie, cóż to za kłótnia? A Liliana siedzi sama! Czy na prawdę nie mogę liczyć na choć trochę zaangażowania z waszej strony? - pani Delia powoli zaczęła wychodzić z siebie.
   - Może pani - odparliśmy razem. Ta tylko kiwnęła głową i bez zadawania kolejnych pytań powróciła do monologu dla klasy. Olivier szturchnął mnie.
   - Co jest z tobą? Normalnie już dawno olałbyś tą dziewczynę i najchętniej wyszedłbyś z klasy plując w mordę Czai! - zdębiałem. W sumie Oli chyba ma rację. Zazwyczaj inaczej się zachowuję. Spojrzeliśmy na Lilę.
   Machała drobnymi nóżkami w przód i w tył, jakby absorbując się niezwykle tym, co robi.
   - Ja... nie wiem - odpowiedziałem po chwili namysłu. Olivier zamilkł na dłuższą chwilę po czym znów skierował na mnie swoje błękitne oczy. Dopatrzyłem się w nich nić zrozumienia jak i domieszki zdziwienia.
   - Przypomina ci matkę, prawda? Przede wszystkim włosy i twarz, co? - szepnął do mnie. Zrobiłem wielkie oczy, które chwile potem spuściłem w dół.
   Olivier miał rację. Lila bardzo przypominała mi matkę, dlatego też poczułem, że powinienem okazać jej choć trochę szacunku. Moja matka miała dokładnie takie same włosy. Odcień i loki. Ponadto miała takie same oczy, usta, nawet nosek z piegami. Tak jak zapamiętałem mamę pięć lat temu, tak siedzi teraz w pobliżu będąc w innej osóbce.
   Chłopak położył mi dłoń na ramię. Jedyny w szkole mógł zrobić to bez stania na palcach. Spojrzałem mu w oczy.
   - Chyba masz rację - mruknąłem. On uśmiechnął się. Dziwne. Odezwała się w nim dobra duszyczka?
   - Dla ciebie, postaram się tego nie spieprzyć. Będę grzeczny, obiecuję - powiedział ze śmiechem ewidentnie poprawiając atmosferę. Uśmiechnąłem się do niego, kiedy w naszych uszach rozbrzmiał dzwonek.
   Cała klasa poderwała się na nogi i pospiesznie schowała książki do toreb lub plecaków. Jedynie Liliana pozostała na swoim miejscu, jak i my zostaliśmy w kącie. Postanowiliśmy wyjść ostatni, bez tłoku.
   Pani Czaja pożegnała się z poniektórymi uczniami, po czym zamknęła drzwi co namalowało na naszych twarzach maskę zdziwienia. Pani Delia stanęła na przeciwko nas i wskazała ławki. Z jeszcze większym zdziwieniem zasiedliśmy w pierwszych ławkach. Lila zastygła w bezruchu zawieszając główkę. Kobieta chrząknęła, po czym wyprostowała się.
   - Nathanielu, Olivierze, i Liliano - na dźwięk naszych pełnych imion przeszedł mnie dreszcz po plecach. - Zostajecie teraz zwolnieni z lekcji do końca tego dnia - na te słowa Olivier wręcz podskoczył na krześle ze szczęścia, lecz Delia tylko zarechotała złowieszczo, co zmyło uśmieszek z twarzy Oliego. - Co nie znaczy, że zostajecie zwolnieni ze szkoły, panie Styks! Co ja... ach, no tak. Przez najbliższą godzinę pozostajecie tutaj. Możecie się poznać, poopowiadać o sobie, o szkole, i tym podobne. Potem, oprowadzicie ją po szkole. W ramach rekompensaty, po "robocie" możecie wracać do domu - po wypowiedzeniu tych słów spuściłem oczy i przygryzłem dolną wargę na tyle mocno, iż wydawało mi się, że przeciąłem skórę. Naiwne. Czaja zauważyła moje zachowanie.
   Może i jej czasem nie trawię. No dobra, często jej nie trawię. Okej, prawie w ogóle, ale niektórymi momentami zachowuje się jak dobra babunia. W sensie, pogłaszcze, ucałuje, pocieszy, da pierożki.
   Kobieta podeszła do mnie i schyliła się powoli aby jej usta znalazły się obok mojego ucha. Delikatnie, bez żadnych zalotnych podtekstów, położyła mi dłonie na ramionach.
   - Nathanie, jeśli będziesz chciał, mogę coś wymyślić. Możesz potem pójść do Oliviera, a twojemu ojcu powiem, że potrzebowałam pomocy. Wiem, że nie chcesz tam wracać - szepnęła. Na ostatnie słowa do oczu napłynęły mi łzy. Zwyczajne, pełne żalu i rozgoryczenia łzy, które chcą uchodzić na wszelkie możliwe sposoby, w najmniej odpowiednich momentach. Pochyliłem się lekko, aby zakryć twarz we włosach.
   Usłyszałem szybkie, krótkie wzięcie oddechu. Nachylony, przez włosy spojrzałem w lewo.
   Liliana patrzyła na mnie. Bez nachalności. Dopatrzyłem się w niej szoku, jak i żalu. Orzechowe oczęta spoglądały na mnie niepewnie ukazując zatroskanie, jednak nic nie mówiła, za co jej szczerze w duszy dziękowałem.
   Zgiąłem dłonie w pięści, które schowałem pod ławkę. Zagryzłem mocno zęby i wyprostowałem się. Zdusiłem w sobie chęć lamentu nad moim losem i zmusiłem się, aby moje usta wykrzywiły się uśmiechem. Pani Czaja zrozumiała, o czym teraz myślę i stanęła przed nami bawiąc się nerwowo palcami. Czuła się nieco zakłopotana.
   Znów zadzwonił dzwonek. Pięciominutowe przerwy zawsze szybko mijają.
   - No dobrze. Zostawiam was samych sobie, a ja biegnę do pierwszej gimnazjum, zanim nie zniszczą całej sali!- wysapała uchodząc szybko z klasy. Ewidentnie widać było, jak bardzo chciała już wyjść. Jak bardzo ciążyło jej to całe zajście.
   Kiedy drzwi się zamknęły, nadal na nie wszyscy patrzyliśmy. Nikt nie odważył się odezwać.
   Zawiesiłem głowę zrezygnowany. Cicho westchnąłem.
   Usłyszałem szamotanie po lewej stronie. Spojrzałem na Oliviera. Chłopak swobodnie umieścił nogi na ławce ukazując luźno zasznurowane glany. Zaczął się śmiać.
   - Panie i panowie. Pora się poznać. Więc ten... Zajmijcie się sobą, dzieci - Oli osunął się na krześle w przód po czym założył za głowę ręce i usadowił się wygodnie. Twarz przykryły mu czarne pasma włosów, choć nadal widać było, że się śmieje. Postanowiłem udawać, że wszystko ze mną w porządku. Że nic się w moim życiu nie wydarzyło. Że u mnie w domu jest jak w każdym innym. Ostatni raz przygryzłem mocno wargę po czym wyprostowałem się i oparłem wygodnie o oparcie krzesła uśmiechając się. Na to, żebym wyprostował nogi nie było jednak szans.
   - Pragnę ci przypomnieć, że to ja jestem tu najstarszy - powiedziałem z łobuzerskim uśmiechem. Chłopak uśmiechnął się kwaśno. Miał zacząć coś mówić, jednak przerwała mu pewna drobna osóbka.
   - Kiedy się urodziliście..? - Lila spytała nieśmiało. Zwróciliśmy się w jej stronę i z trudem opanowywaliśmy się, aby nie zacząć się śmiać. Nie jestem pewien czemu. Zawsze gdy Olivier się śmieje, śmieje się cały świat.
   - Ja mam mówić, czy ty? - mruknął przeciągając się i wychodząc z ławki. Przewróciłem oczami.
   - Ja mogę - westchnąłem, po czym powstałem na nogi i podszedłem do ławki nauczycielki. Usiadłem na blacie i skrzyżowałem ręce na piersi patrząc na młodszą koleżankę, która uparcie wpatrywała się w swoje splecione palce na blacie ławki. - Ale na początek, wytłumaczmy sobie jedną sprawę. Lila, nie czuj się przy nas skrępowana, czy coś. Wyobraź sobie, że jesteśmy starymi, dobrymi znajomymi z dzieciństwa, których po prostu nie pamiętasz, dobrze? - uśmiechnąłem się do niej, gdy podniosła zmieszaną twarzyczkę i spojrzała mi w oczy. Odchrząknąłem. - Olivier będzie starał się być grzeczny wobec ciebie. Obiecał mi to - dodałem po chwili patrząc się diabelsko na przyjaciela, który każdym gestem swojego ciała chciał się sprzeciwić, poza oczami. W nich wyczytałem, że stwierdza, iż mam rację. W końcu to prawda.
   Jestem jedną z niewielu osób, które mogą wyczytać wszystko o czym kto myśli właśnie z oczu. Umiem wyczuć, gdy ktoś kłamie, gdy jest szczery, gdy ktoś się boi. Nawet potrafię zauważyć pożądanie, i to nie tylko skierowane do mojej osoby. Potrafię zauważyć, jeśli ktoś się szczerze zakocha. Potrafię zobaczyć, jeśli ktoś jest zagubiony i nie umie sobie z czymś poradzić. Ponoć mam to po mamie, ale ona w ogóle była niesamowitą kobietą.
   Dziewczyna kiwnęła głową. Pozwoliła sobie nawet na szczery uśmiech, przez co ucieszyłem się w duchu. Olivier, jak na niego przystało, zaczął się śmiać, lecz tym razem dziewczyna tylko przewróciła oczami i położyła się górną partią tułowia na ławce opierając brodę na dłoniach. Cały czas patrzyła na mnie. Podrapałem się z tyłu głowy.
   - Więc tak. Urodziłem się 13 stycznia 1996 a Olivier 2 lipca 1996. Ja nie przeszedłem V klasy, on I gimnazjum - ledwo powiedziałem, gdyż na usta sam zanosił mi się śmiech. Po dłużej chwili opanowywania znów spojrzałem na Lilkę, która cicho chichotała. - A ty? - dopytałem krztusząc się śmiechem. Dziewczyna, widocznie nieco bardziej rozluźniona choć nadal trzymająca nas na dystans, zaczęła się śmiać.
   - Jestem zdecydowanie młodsza. 12 grudnia 1997. Choć, tak na prawdę, kobiet się o wiek nie pyta - dopowiedziała ze złośliwym uśmiechem podchodząc pod tablicę. Odwzajemniłem go, a Olivier zaczął śmiać się jeszcze głośniej.
   - Kobiet czy dziewczynek? - spytał podpierając się o ścianę. Wyglądał jakby się najebał. Liliana szybkim ruchem wzięła kilka kawałków kredy i pchnęła z całej siły w Oliviera trafiając go celnie w głowę. Uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
   - Może i dziewczynka, ale z celem w oku i nienaganną zwinnością, której staruszkowi ewidentnie brakuje - spojrzała na niego przelotnie z wyższością. Chłopak skulił się. Widocznie czuł się zmieszany. Na widok całego zajścia zacząłem się śmiać jak kretyn.
   - Już cię lubię - powiedziałem do Lilki. Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało. Wtem Olivier wyprostował się i uśmiechnął się do nas.
   - Muszę iść się załatwić - oznajmił. - Jak wrócę mam nadzieję nie zastać tutaj ani odrobiny spermy, dobrze Nath? - spojrzał na mnie figlarnie. Odpowiedziałem kwaśnym uśmiechem, a Liliana powoli ujęła w dłoń kawałek kredy i zaczęła nim leniwie podrzucać. Olivier szybkim ruchem wyszedł z klasy.
   Zostaliśmy sami. W tle słyszeliśmy tylko ciche i powolne tykanie wskazówek zegara. Przedmiotu, który odlicza ten nieubłagany, beznadziejny czas zmierzający ku wieczności.
   Liliana po chwili wyrwała mnie z zamyślenia.
   - Kurwa - zaklęła pod nosem, co, szczerze przyznam, niezwykle mnie zdziwiło. - No i jak ja wyglądam..? Przeklęte sukienki! Trzy kawałki szmaty i myślą, że to jakaś rewelacja! - powiedziała swoim ślicznym, dziewczęcym głosem. W jej ustach brzmiało to co najmniej dziwnie.
   Dziewczyna zahaczyła sukienką o gwóźdź wystający ze ściany pod tablicą. Rozdarła ją na tyle iż ledwo osłaniała ważniejsze miejsca do zasłonięcia. Próbowała się schylić żeby podnieść skrawki z ziemi, lecz znów zahaczyła materiałem o gwoździk i rozdarła sobie dekolt aż do pasa. Znów wymajaczyła przekleństwo i owinęła się ramionami.
   Zaśmiałem się cicho. Po chwili namysłu, widząc jej zażenowanie, ściągnąłem swoją bluzę i zarzuciłem na jej plecy.
   - Wiesz... Możesz jej nie zakładać, i chodzić tak jak Cię Bozia stworzyła. Dla mnie to żadna nowość... Ale, fakt faktem, jesteś tutaj jako gość. Nie wypada - uśmiechnąłem się na widok drobniutkiej dziewczynki w za dużej bluzie. - Słodko wyglądasz - powiedziałem z uśmiechem. Dziewczyna zazgrzytała zębami po czym odwróciła się i spojrzała na mnie. Otworzyła usta żeby coś powiedzieć w zagniewaniu, lecz szybko je zasłoniła dłonią. Zrobiła wielkie oczy. Spojrzałem na siebie.
   - Jasna cholera - bąknąłem cicho chowając przedramiona za plecami. Udawałem, że nic się nie stało. Ale jak można udawać coś przed samym sobą?
   - Dla... Dlaczego? - powiedziała cicho. W momencie kiedy wypowiadała te słowa do sali wszedł nic nieświadomy Olivier. Nucił cicho jakąś melodię, lecz gdy zauważył w jakiej jestem sytuacji podszedł do nas z kamienną twarzą.
   - Nie pytaj go o to. Nie dziś - powiedział bez emocji. Dziewczyna niepewnie kiwnęła głową i spojrzała w dół otulając się bluzą. Westchnęła.
   - Oddać ci ją? - spytała cicho. Uśmiechnąłem się blado.
   - Zachowaj ją. Tobie bardziej się przyda. Po szkole faktycznie pójdę do Oliviera, on coś mi pożyczy - spojrzałem na niego. Nadal nie wyrażał najdrobniejszych emocji, jednak kiwnął głową.
   - No dobra. Pora oprowadzić cię po szkole, bo raczej na bliższe poznanie dziś nie liczmy - powiedział szatyn. Dziewczyna stała nadal nieco w szoku.
   Poznała mnie od tej pierdolonej strony. Od strony słabego, bojaźliwego i zagubionego chłopca.
   Idąc w stronę drzwi próbowałem dłońmi zakryć cięcia i blizny. Niestety, bez skutku. Olivier mrużąc oczy przyjrzał się moim nieudolnym próbom zamaskowania swojej słabości. Odwrócił się, i delikatnie złapał mnie za ramię.
   - Zaczekaj - chłopak zaczął ściągać swoją bluzę po czym podał mi ją. - Weź - uśmiechnął się dobrodusznie. Zmarszczyłem czoło. Nie chciałem brać od niego bluzy, przecież nie zginę, a jemu samemu przysłuży ona bardziej niż mi.
   W szkole każdy wie, jak wygląda mój dom. Chodzi mi tu o ludzi, domowników nie o budynek. Każdy wie, że jestem bity i poniżany przez własnego ojca. Każdy dobrze wie, jak bardzo się nienawidzimy. Dlatego też moje blizny i siniaki są niczym w porównaniu do tajemniczych cięć Oliviera, które widnieją na całych jego przedramionach. Nic dziwnego, że na skórze chłopaka odrzuconego społecznie widnieje masa rys, ale blizny na ciele chłopaka tak stricte popularnego i lubianego jak Olivier? Otóż tu wszyscy wiedzą o mnie wszystko, lecz nikt nie wie prawdy o adopcji Oliviera. Nikt, poza mną. Nikt nie wie, co przeszedł. Nikt nie wie, jak bardzo boli go przeszłość. Równocześnie nikt nie wie, dlaczego się tnie, a i nikt tego nie widzi. Chłopak zawsze starannie to ukrywa. Czy to długim rękawem od koszulki, czy od bluzy, czy zakrywa rany długimi mitenkami.
   Zerknąłem na Lilianę. Byłem pewny, że nie jest zbyt szczęśliwa. Na całą szkołę musiała trafić na dwóch masochistów. Tak jak myślałem. Była zaskoczona, zapewne nie w dobrym tego słowa znaczeniu. W sumie nie dziwię jej się. Też nie spodziewałbym się tego po osobie, która zawsze się śmieje, ma gdzieś opinię innych i olewa wszystko i wszystkich.
   Westchnąłem.
   - Nie. Poradzę sobie. Proszę, weź ją - odepchnąłem jego rękę delikatnie, aby go nie urazić. On niechętnie komukolwiek pomaga, a jeśli już, wiem, że nie znosi sprzeciwu. Uśmiechnął się łobuzersko.
   - Bierz - rzucił mi ją na ręce. Chciałem zaprotestować i oddać ją właścicielowi, lecz ten delikatnie ujął jeden z moich nadgarstków. - Zabieraj to. Ja ci tego nie proponuję, ja ci każę to wziąć - dodał po chwili. Na zewnątrz wydawał się luźno nastawionym chłopakiem, jednak spojrzałem w jego oczy.
   W błękitnych oczach szalał strach. Bojaźń przed wyjściem, i pierwszym ukazaniem swojego cielesnego pamiętnika. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że zaraz wyjdzie na korytarz, który zapełni się setkami osób, i ukaże coś, co tak starannie ukrywał.
   - Nie masz mitenek przy sobie..? - spytałem szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki od podjęcia odpowiedzialności za to, co zapewne za chwilę nastąpi.
   - Nie - tu zgiął dłoń w pięść, którą chwilę potem schował za plecami. Liczył, że nie zauważyłem. Uśmiechnął się figlarnie, choć w jego oczach widziałem nadal ten sam strach jak i napięcie. - Przestań się tak przejmować. Rozklejasz się jak dziewczyna, chłopczyku - odwrócił się do nas plecami. Kiedy to powiedział głos mu zadrżał, choć próbował to zamaskować. Podszedłem krok bliżej.
   - Ale... - zacząłem, lecz ten nie pozwolił mi dokończyć. Z szerokim uśmiechem na twarzy uniósł głowę do góry, wyprostował się i wyszedł z klasy. Skoro już zaproponował mi swoją pomoc i nie pozwolił, abym ją odrzucił, postanowiłem, oczywiście nie z własnej lecz przymuszonej woli, przyjąć ją. Z westchnieniem założyłem bluzę na swoje ramiona. Nie wiem, może mi się tylko wydawało, ale po założeniu jej poczułem, jak ważną osobą jest dla mnie  mój najlepszy przyjaciel, Olivier. Ścisnąłem na tyle mocno krańce rękawów jego bluzy, że poczułem wbijanie się moich paznokci w dłonie. Spojrzałem w podłogę, gdy usłyszałem delikatne tupanie.
   - Nie jest aż taki zły - Lilka stanęła obok mnie. Spojrzałem na nią po czym skierowałem wzrok na drzwi, których próg przed chwilą minął nasz kompan. Uśmiechnąłem się lekko.
   - No nie jest - znów na nią zerknąłem. W mojej bluzie wyglądała jak w sukience. Uśmiechnąłem się gdy spojrzała na mnie. Mimowolnie odwzajemniła uśmiech. - Lepiej już chodźmy, bo jeszcze nam ucieknie - dodałem. Dziewczyna kiwnęła głową.

niedziela, 19 maja 2013

Rozdział I. - Ja. Nathan.

   Usłyszałem dość głośny dźwięk tupania stóp na schodach, dochodzący od strony lekko uchylonych drzwi. Najwyraźniej mój ojciec właśnie wrócił ze swojej zmiany w pracy. Czułem, że zaraz wparuje do mojego pokoju i zacznie zwalać mnie z łóżka, oraz wypomni mi mój stan po powrocie z imprezy. Uśmiechnąłem się pod nosem na samo wspomnienie. Nic nie pamiętam. Kompletna pustka. Film urwał mi się dość wcześnie, a wróciłem dopiero po drugiej nad ranem. To znaczy: Ja byłbym tam dłużej, ale z tego co zrozumiałem, z bełkotu ojca, przywieźli mnie suką.
   - Jaki wstyd... Jaki wstyd! Musiałem tłumaczyć się przed sąsiadami! I co im miałem powiedzieć? Że mój siedemnastoletni syn się nawalił?! - stanął przed moim łóżkiem i trzepnął mnie porządnie w łeb. Syknąłem cicho.
   - Pojebało Cię? - wymamrotałem przez zaciśnięte zęby kiedy ten znów walnął mnie w łeb. Chciał zamachnąć się jeszcze raz, lecz zatrzymałem jego rękę tuż przed moją twarzą łapiąc go za nadgarstek.
   - Wyrażaj się gówniarzu! Zgrozo! Dlaczego Bóg pokarał mnie takim pierworodnym? Co ja Mu zrobiłem?! - wykrzyczał mi w twarz. Wstałem z łóżka na równe nogi i próbowałem spojrzeć mu prosto w oczy. Jest nieco niższy.
   - Gdyby matka żyła, zawiodła by się na tobie. Tylko ona widziała we mnie kogoś wartościowego. Tylko ona - odparłem gardłowo. Ojciec cofnął się krok do tyłu nieco zaskoczony tym co powiedziałem. Potem niesamowicie się wkurwił i nawet się nie obejrzałem kiedy dostałem po mordzie, a następnie z całej siły w brzuch. Jęknąłem i zgiąłem się w pół upadając na kolana. Z największą pogardą mój własny ojciec splunął na mnie i odwrócił się w stronę drzwi. Stanął w progu i oparł się lewą dłonią o framugę. Zarechotał złowieszczo.
   - Lepiej się ubierz i idź do szkoły. Nie mam zamiaru cię usprawiedliwiać - poszedł. Ja nadal zwijałem się z bólu w delikatnym świetle chłodnego poranka padającego przez lekko rozchylone zasłony. Poczułem, że łzy pieką mnie pod powiekami. Moja matka nie żyje już dobre pięć lat.
   Moje piekło rozpoczęło się trzeciego października pięć lat temu. Niezwykle mglisty dzień. Po odprowadzeniu mnie do szkoły przypomniała sobie, że nie wziąłem zeszytu z zadaniem nad którym siedziałem całą noc poprzedniego dnia. Wróciła do domu i szybko wzięła zeszyt z mojego biurka. Pamiętając o tym, że historię miałem na drugiej lekcji postanowiła pobiec, aby się na nią nie spóźnić. Tak jak wspominałem, dzień był niezwykle mglisty. Jakikolwiek ślad sylwetki można było zobaczyć dwa metry od oczu. Kierowca zobaczył ją w ostatnim momencie. Za późno. Głupi, pomięty zeszyt wylądował dziesięć metrów dalej. Z torebki wysypały się wszystkie rachunki, które miała później zapłacić. A ona leżała przed czarnym mitsubishi. Już nie oddychała. Wykrwawiała się. Po powrocie do domu, chciałem mamę poinformować o mojej sklerozie. Zastałem ojca nad prawie pustą litrową butelką wódki zapatrzonego w mój zeszyt od historii. Nie mogłem w to uwierzyć. Moja matka umarła. Z mojej winy. Z mojej głupoty! Tego dnia pierwszy raz dostałem lanie. Pijany ojciec pobił mnie do tego stopnia, że mimo tego, iż w naszej szkole palili porządnie w piecu i było bardzo ciepło, miałem ukryty każdy skrawek ciała. Chodziłem nawet w rękawiczkach po klasie, byle tylko nauczycielka nie zobaczyła co się dzieje u mnie w domu. Niejednokrotnie bałem się wracać do domu. Bałem się usłyszenia znów tych samych słów: "Gdyby nie ty, mały skurwysynie, ona nadal by żyła! Też cię kiedyś zabiję!".
   Z dnia na dzień pogłębiałem się w tych myślach. Jako mały chłopiec brałem sobie to wszystko niesamowicie do siebie. W końcu uwierzyłem ojcu. Do dziś się obwiniam, że to moja wina. Nikt mnie już nie przekona, że tak nie jest. Pewnego dnia, w klasie piątej, mieliśmy się przebrać na WF. Zapomniałem o siniakach, ranach. Ściągnąłem bluzę odsłaniając ręce. Koledzy z klasy patrzyli na mnie jak na dziwadło. W sumie dla mnie to nie było nic nowego, więc zbytnio się tym nie przejąłem. Dopiero mina nauczyciela zasugerowała mi, iż coś jest nie tak. Wtedy zorientowałem się, co zrobiłem. Zanim nauczyciel otworzył usta wbiegłem do szatni i porwałem bluzę, aby ją szybko założyć. Pan Dawid dopadł mnie na schodach prowadzących do drzwi frontowych. Skuliłem się pod ścianą, kiedy on zawalił mnie gradem pytań typu "Co Ci się stało?". Rozpłakałem się, i powiedziałem prawdę. Od tamtego czasu mamy nadzór kuratora. Mogę o ojcu powiedzieć tak wiele złego, jak o nikim, ale nie chcę się ruszać z domu. Tak wiele przeżyłem, że już nic gorszego stać się nie może. Dlatego unikam tych "spotkań" jak ognia.
   Te wspomnienia krążą po mojej głowie w każdej chwili życia. Każde uderzenie ojca, każdy siniak, każdy ból... Tego się nie zapomina. Nigdy. I nigdy mu tego nie wybaczę. Jak i sobie nie wybaczę tego zeszytu.
   Wstałem z podłogi. Po tym wszystkim co przeżyłem mam wyjebane na wszystko i wszystkich. Nic mnie nie interesuje. Piję. Palę. Ćpam. Nie obchodzą mnie nauczyciele. Nie szanuję ich, bo oni nie szanują mnie. Najchętniej po prostu bym się zajebał. Dlatego też nie przejąłem się tym, że jestem spóźniony o pełną godzinę i jeszcze trochę. Skierowałem krok w stronę łazienki zahaczając o szafkę ze świeżą bielizną.
   Będąc w pomieszczeniu, aby się uspokoić, puściłem wolno wodę. Wziąłem jej trochę w dłonie i obmyłem twarz. Spojrzałem w lustro. Nie wiem kogo się spodziewałem, ale za nic nie chciałem zobaczyć siebie.
   Zobaczyłem chłopaka intensywnie skoncentrowanego swoimi czarnymi oczami na mnie. Patrzył ni to podejrzliwie, ni to po prostu ze smutkiem. Miał chorobliwie porcelanową skórę poza fragmentem ze znikającą już siną pręgą od ucha aż po żuchwę. Ślad po ostatniej poważnej potyczce z ojcem. Zauważyłem, iż kąciki ust chłopaka lekko drgają i podążają ku górze, a kółka Snake Bites połyskują w słabym świetle. Faktycznie. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. Widok przysłoniło mi pasmo włosów. Potrząsnąłem głową, aby znalazł się tam gdzie jego miejsce. Chłopak nosił przydługawe, potargane i gdzieniegdzie posklejane po nocy niebieskie włosy, z lekka za długą grzywką. Niekiedy zdało się zobaczyć niewielkie, czarne tunele w uszach. Dokładniej 10 mm.
   Parsknąłem śmiechem.
   Niejednokrotnie słyszałem, że jestem ideałem z wyglądu, że niby "mam się czym pochwalić". Ale słyszałem to przeważnie od "nieszczęśliwych" dziewczyn z mojej klasy.
   Uśmiech zamarł na moich ustach a dłoń niekontrolowanie zgięła się w pięść.
   Dziewczyny... Dziewczyna. Jedna. Była. Daniela. Po tym jak mnie potraktowała... Znienawidziłem płeć przeciwną. Dziewczyny nie zasługują na szacunek. One są tylko do zabawy. Tak jak mnie kiedyś potraktowano jak zwykłą marionetkę, jak lalkę bez serca i uczuć, tak ja się odpłacę całej reszcie.
   Ale.
   Nie czuję się homoseksualistą. To znaczy - Nigdy nie spotkałem chłopaka, który by mi się spodobał i tak dalej, ale mam upodobania stylistyczne po prostu jak pedał. Czuję się jednak bardziej heteroseksualistą. Chyba. Choć do tej pory nigdy nie spotkałem dziewczyny, z którą nie tyle chciałbym spędzić czas, jak po prostu z nią być. Nie tyle ją przelecieć, jak chcieć miłosnego zatracenia. Nie tyle przelotnie ją przytulić, jak czule objąć. Nie tyle wepchać jej język do gardła, jak namiętnie pocałować... Po prostu kochać.
   Dokończyłem higienę osobistą, przebrałem bieliznę i powróciłem do zaciemnionego pokoju. Porwałem niechlujnie przewieszone ubranie przez ramę łóżka. Pospiesznie ubrałem czarne rurki z pasem z ćwiekami, szary podkoszulek z czarnym napisem "Bring Me The Horizon" i czarną bluzę z kapturem z szarym krzyżem na lewym przedramieniu. Ja i mój styl ubierania. Zabrałem torbę z kąta pokoju. Będąc przed domem skierowałem krok w stronę szkoły.
   Może myślisz, że skoro i tak jestem spóźniony, to po co mam iść do szkoły?
   Wolę oglądać mordę podkochującej się we mnie historyczki,  pani Czai, niż słuchać i widzieć ojca. Niż czuć jego siłę na moim ciele.
   Poza tym chciałem spotkać swojego przyjaciela, jak każdy zdrowy i normalny nastolatek.
   Idąc do szkoły wyciągnąłem dobrze schowaną paczkę szlug i zapalniczkę. Niepospiesznie odpaliłem jednego papierosa. Zaciągnąłem się dobrze znanym mi dymem. Wypuściłem go spokojnie. Po wypaleniu jednego, zapaliłem drugiego.
   Stanąłem u progu szkoły i wziąłem głęboki oddech. Pchnąłem skrzydło drzwi a w tym samym momencie zadzwonił dzwonek na dwudziestominutową przerwę. Ruszyłem przed siebie, wzdłuż korytarza.
   - Nathan! Co? Ledwo żywy po wczoraj, nie? Ładnie zająłeś się Dianą, nie ma co- poczułem drobne szturchnięcie z tyłu. Dianą?
   - Chodzi o tą brunetkę z krzywymi nogami i obfitym biustem, tak? - dopytałem ze złośliwym uśmiechem. Przede mną stanął niebieskooki chłopak mojego wzrostu, o czarnych, niedbale ułożonych, przydługawych włosach. Nie mógł być to nikt inny jak Olivier. Patrzył na mnie z uznaniem, zazdrością i złośliwością jednocześnie.
   - Tak, ona. Kurde, żeby tak dobrze wykorzystać fakt, że kocha się w tobie od tak dawna. Sam bym ją chętnie zerżnął - Olivier przymknął oczy z figlarnym uśmiechem. Zaśmiałem się głośno i poklepałem go po ramieniu.
   - Gdyby nie fakt, że byłem najebany, pewnie bym jej nawet nie tknął. Jest niesamowicie paskudna - skrzywiłem się teatralnie na samo wspomnienie. Rozejrzałem się dokoła. Dopiero teraz zauważyłem, że w szkole jest jakieś nadzwyczajne poruszenie.
   - Oj tam twarz, oj tam wygląd. Ale te cycki... Ach! - chłopak na dobre odpłynął w brudnych myślach. Podszedłem do niego bliżej i delikatnie nim szturchnąłem. Oprzytomniał. Wskazałem mu poruszenie przy drzwiach. Między innymi zauważyłem Czaję, która gorączkowo tłumaczyła jakąś czynność dwóm pierwszoklasistom z gimnazjum. Oni tylko szturchali się wzajemnie chichocząc na widok poczerwieniałej z zachwytu, ledwo łapiącej oddech z podekscytowania nauczycielki. Po tym jak przestała przedstawiać coś gestami oni tylko machnęli rękami i zaczęli robić coś po swojemu. Czaja wyrywała sobie włosy z głowy na widok braku zaangażowania.
   - Co się dzieje? Czaja idzie na emeryturę? - spytałem. Olivier zaśmiał się cicho i pokręcił przecząco głową. Skrzyżował ręce na piersi i przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą patrząc w podłogę.
   - Coś czuję, że ona jeszcze tu trochę zostanie, a tym czasem mamy wymianę międzyszkolną - odparł wzruszając ramionami. Do tej pory współpracowaliśmy z jedną szkołą z Warszawy. I praktycznie tylko z nią. Zmarszczyłem czoło. Nie lubiłem ich.
   - Te gogusie z Wawy, tak? - dopytałem z grymasem. Olivier się zaśmiał.
   - No przyjacielu, czuję gromki entuzjazm! - klepnął mnie lekko w ramię - Tak. To dokładnie oni. Nie wiem po co pchają się do Krakowa - zaśmiał się cicho. Dzwonek zabrzęczał w naszych uszach.
   Boże. Historia!
   - Ach! Ciekawe czy Czaja w końcu cię dziś pocałuje, czy od razu wylądujecie na kanapie w pokoju nauczycielskim - Olivierowi humor dopisywał jak nigdy. Cicho warknąłem na niego, a ten przyciągnął ręce do siebie ukazując dłonie, jakby chciał powiedzieć: "Sorry. Nie bierz tego do siebie.", choć nadal czułem na sobie jego figlarne spojrzenie. Przewróciłem oczami.
   - Nawet mnie nie wkurwiaj debilu. Bo ci coś w końcu zrobię - odpyskowałem do niego. Nic nieświadomy stanąłem jak słup gdy poczułem dotyk dłoni na łopatkach.
   - Nathanie! Jak ty się wyrażasz?! W szkole? Wobec kolegi? - usłyszałem oburzony głos pani Delii Czai. Westchnąłem i szarpnąłem barkiem, aby wzięła ode mnie łapy. Ostatecznie zsunęła dłoń po całej długości mojego kręgosłupa. Poczułem niemiłe mrowienie. Zdałem sobie sprawę, że widziała to cała moja klasa.
   Spojrzałem na przyjaciela. Ten prawie tarzał się po ziemi.
   Warknąłem pod nosem i ruszyłem do klasy zajmując najbardziej oddalone miejsce od biurka nauczycielki. Wyciągnąłem słuchawki, które podłączyłem do telefonu i włączyłem jedną z moich ulubionych piosenek. Zignorowałem wejście nauczycielki jak i początek lekcji. Spojrzałem na brudną szybę okna, po której spływały pojedyncze łzy deszczu.
   Zamyśliłem się.
   Czas mijał powoli. Nie byłem wśród żywych. Liczyłem się tylko ja i muzyka.
   Wtem zorientowałem się, że oczy wszystkich kolegów i koleżanek z mojej klasy są skierowane w moją stronę. Nauczycielka również przeszywała mnie wzrokiem. Dopiero wtedy zorientowałem się, że w klasie znajdują się "nowi koledzy" z wymiany.
   Poderwałem się na nogi.
   - Nathanie, czy jesteś wśród obecnych? Czy mam po ciebie kogoś wysłać? - zakpiła ze mnie Czaja. Klasa parsknęła śmiechem. Zgiąłem dłoń w pięść.
   - Przepraszam - bąknąłem - Słucham - dopowiedziałem po chwili przez zęby świdrując ją wzrokiem.
   - Jako, że jesteś jednym z lepszych uczniów, postanowiłam, że to ty oprowadzisz po szkole jedną osobę z naszych gości. Będzie ona tu przez najbliższe pół roku, a ty będziesz jej towarzyszył oraz pomagał - powiedziała słodko. Zbiła mnie z pantałyku.
   Nie lubiłem nowych. Nie umiałem się do nich przyzwyczaić. Po chwili zorientowałem się, że oczekuje na jakąkolwiek moją reakcję. Westchnąłem.
   - Dobrze. Kto jest moim - zawahałem się - podopiecznym, na najbliższe pół roku? - spytałem w miarę uprzejmie.
   Spodziewałem się jakiegoś dziecka z pierwszej lub drugiej gimnazjum. Bezsensownego gówniarza, lansującego się wszystkim, co w jego wieku jest nieetyczne. Gimbusa bez celu w życiu, bez ambicji.
   - Podejdź bliżej, a ją poznasz - odparła delikatnie i dobrodusznie, choć z nutą zazdrości, na co Olivier wpadł w salwę śmiechu.
   Przesłyszałem się? Ona powiedziała "J ą"?
   Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed rzędy ławek aż do nauczycielki. Rozejrzałem się, lecz nie zobaczyłem żadnej dziewczyny, tylko czwórkę złośliwie uśmiechających się gimbusów. Wzruszyłem ramionami i już miałem się cofnąć gdy usłyszałem szmer zza drzwi klasy.
   - Nathanie, oto Liliana - tu wskazała drzwi. Wpatrzyłem się w nie jak w świętość.
   Po chwili drzwi drgnęły.