niedziela, 19 maja 2013

Rozdział I. - Ja. Nathan.

   Usłyszałem dość głośny dźwięk tupania stóp na schodach, dochodzący od strony lekko uchylonych drzwi. Najwyraźniej mój ojciec właśnie wrócił ze swojej zmiany w pracy. Czułem, że zaraz wparuje do mojego pokoju i zacznie zwalać mnie z łóżka, oraz wypomni mi mój stan po powrocie z imprezy. Uśmiechnąłem się pod nosem na samo wspomnienie. Nic nie pamiętam. Kompletna pustka. Film urwał mi się dość wcześnie, a wróciłem dopiero po drugiej nad ranem. To znaczy: Ja byłbym tam dłużej, ale z tego co zrozumiałem, z bełkotu ojca, przywieźli mnie suką.
   - Jaki wstyd... Jaki wstyd! Musiałem tłumaczyć się przed sąsiadami! I co im miałem powiedzieć? Że mój siedemnastoletni syn się nawalił?! - stanął przed moim łóżkiem i trzepnął mnie porządnie w łeb. Syknąłem cicho.
   - Pojebało Cię? - wymamrotałem przez zaciśnięte zęby kiedy ten znów walnął mnie w łeb. Chciał zamachnąć się jeszcze raz, lecz zatrzymałem jego rękę tuż przed moją twarzą łapiąc go za nadgarstek.
   - Wyrażaj się gówniarzu! Zgrozo! Dlaczego Bóg pokarał mnie takim pierworodnym? Co ja Mu zrobiłem?! - wykrzyczał mi w twarz. Wstałem z łóżka na równe nogi i próbowałem spojrzeć mu prosto w oczy. Jest nieco niższy.
   - Gdyby matka żyła, zawiodła by się na tobie. Tylko ona widziała we mnie kogoś wartościowego. Tylko ona - odparłem gardłowo. Ojciec cofnął się krok do tyłu nieco zaskoczony tym co powiedziałem. Potem niesamowicie się wkurwił i nawet się nie obejrzałem kiedy dostałem po mordzie, a następnie z całej siły w brzuch. Jęknąłem i zgiąłem się w pół upadając na kolana. Z największą pogardą mój własny ojciec splunął na mnie i odwrócił się w stronę drzwi. Stanął w progu i oparł się lewą dłonią o framugę. Zarechotał złowieszczo.
   - Lepiej się ubierz i idź do szkoły. Nie mam zamiaru cię usprawiedliwiać - poszedł. Ja nadal zwijałem się z bólu w delikatnym świetle chłodnego poranka padającego przez lekko rozchylone zasłony. Poczułem, że łzy pieką mnie pod powiekami. Moja matka nie żyje już dobre pięć lat.
   Moje piekło rozpoczęło się trzeciego października pięć lat temu. Niezwykle mglisty dzień. Po odprowadzeniu mnie do szkoły przypomniała sobie, że nie wziąłem zeszytu z zadaniem nad którym siedziałem całą noc poprzedniego dnia. Wróciła do domu i szybko wzięła zeszyt z mojego biurka. Pamiętając o tym, że historię miałem na drugiej lekcji postanowiła pobiec, aby się na nią nie spóźnić. Tak jak wspominałem, dzień był niezwykle mglisty. Jakikolwiek ślad sylwetki można było zobaczyć dwa metry od oczu. Kierowca zobaczył ją w ostatnim momencie. Za późno. Głupi, pomięty zeszyt wylądował dziesięć metrów dalej. Z torebki wysypały się wszystkie rachunki, które miała później zapłacić. A ona leżała przed czarnym mitsubishi. Już nie oddychała. Wykrwawiała się. Po powrocie do domu, chciałem mamę poinformować o mojej sklerozie. Zastałem ojca nad prawie pustą litrową butelką wódki zapatrzonego w mój zeszyt od historii. Nie mogłem w to uwierzyć. Moja matka umarła. Z mojej winy. Z mojej głupoty! Tego dnia pierwszy raz dostałem lanie. Pijany ojciec pobił mnie do tego stopnia, że mimo tego, iż w naszej szkole palili porządnie w piecu i było bardzo ciepło, miałem ukryty każdy skrawek ciała. Chodziłem nawet w rękawiczkach po klasie, byle tylko nauczycielka nie zobaczyła co się dzieje u mnie w domu. Niejednokrotnie bałem się wracać do domu. Bałem się usłyszenia znów tych samych słów: "Gdyby nie ty, mały skurwysynie, ona nadal by żyła! Też cię kiedyś zabiję!".
   Z dnia na dzień pogłębiałem się w tych myślach. Jako mały chłopiec brałem sobie to wszystko niesamowicie do siebie. W końcu uwierzyłem ojcu. Do dziś się obwiniam, że to moja wina. Nikt mnie już nie przekona, że tak nie jest. Pewnego dnia, w klasie piątej, mieliśmy się przebrać na WF. Zapomniałem o siniakach, ranach. Ściągnąłem bluzę odsłaniając ręce. Koledzy z klasy patrzyli na mnie jak na dziwadło. W sumie dla mnie to nie było nic nowego, więc zbytnio się tym nie przejąłem. Dopiero mina nauczyciela zasugerowała mi, iż coś jest nie tak. Wtedy zorientowałem się, co zrobiłem. Zanim nauczyciel otworzył usta wbiegłem do szatni i porwałem bluzę, aby ją szybko założyć. Pan Dawid dopadł mnie na schodach prowadzących do drzwi frontowych. Skuliłem się pod ścianą, kiedy on zawalił mnie gradem pytań typu "Co Ci się stało?". Rozpłakałem się, i powiedziałem prawdę. Od tamtego czasu mamy nadzór kuratora. Mogę o ojcu powiedzieć tak wiele złego, jak o nikim, ale nie chcę się ruszać z domu. Tak wiele przeżyłem, że już nic gorszego stać się nie może. Dlatego unikam tych "spotkań" jak ognia.
   Te wspomnienia krążą po mojej głowie w każdej chwili życia. Każde uderzenie ojca, każdy siniak, każdy ból... Tego się nie zapomina. Nigdy. I nigdy mu tego nie wybaczę. Jak i sobie nie wybaczę tego zeszytu.
   Wstałem z podłogi. Po tym wszystkim co przeżyłem mam wyjebane na wszystko i wszystkich. Nic mnie nie interesuje. Piję. Palę. Ćpam. Nie obchodzą mnie nauczyciele. Nie szanuję ich, bo oni nie szanują mnie. Najchętniej po prostu bym się zajebał. Dlatego też nie przejąłem się tym, że jestem spóźniony o pełną godzinę i jeszcze trochę. Skierowałem krok w stronę łazienki zahaczając o szafkę ze świeżą bielizną.
   Będąc w pomieszczeniu, aby się uspokoić, puściłem wolno wodę. Wziąłem jej trochę w dłonie i obmyłem twarz. Spojrzałem w lustro. Nie wiem kogo się spodziewałem, ale za nic nie chciałem zobaczyć siebie.
   Zobaczyłem chłopaka intensywnie skoncentrowanego swoimi czarnymi oczami na mnie. Patrzył ni to podejrzliwie, ni to po prostu ze smutkiem. Miał chorobliwie porcelanową skórę poza fragmentem ze znikającą już siną pręgą od ucha aż po żuchwę. Ślad po ostatniej poważnej potyczce z ojcem. Zauważyłem, iż kąciki ust chłopaka lekko drgają i podążają ku górze, a kółka Snake Bites połyskują w słabym świetle. Faktycznie. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. Widok przysłoniło mi pasmo włosów. Potrząsnąłem głową, aby znalazł się tam gdzie jego miejsce. Chłopak nosił przydługawe, potargane i gdzieniegdzie posklejane po nocy niebieskie włosy, z lekka za długą grzywką. Niekiedy zdało się zobaczyć niewielkie, czarne tunele w uszach. Dokładniej 10 mm.
   Parsknąłem śmiechem.
   Niejednokrotnie słyszałem, że jestem ideałem z wyglądu, że niby "mam się czym pochwalić". Ale słyszałem to przeważnie od "nieszczęśliwych" dziewczyn z mojej klasy.
   Uśmiech zamarł na moich ustach a dłoń niekontrolowanie zgięła się w pięść.
   Dziewczyny... Dziewczyna. Jedna. Była. Daniela. Po tym jak mnie potraktowała... Znienawidziłem płeć przeciwną. Dziewczyny nie zasługują na szacunek. One są tylko do zabawy. Tak jak mnie kiedyś potraktowano jak zwykłą marionetkę, jak lalkę bez serca i uczuć, tak ja się odpłacę całej reszcie.
   Ale.
   Nie czuję się homoseksualistą. To znaczy - Nigdy nie spotkałem chłopaka, który by mi się spodobał i tak dalej, ale mam upodobania stylistyczne po prostu jak pedał. Czuję się jednak bardziej heteroseksualistą. Chyba. Choć do tej pory nigdy nie spotkałem dziewczyny, z którą nie tyle chciałbym spędzić czas, jak po prostu z nią być. Nie tyle ją przelecieć, jak chcieć miłosnego zatracenia. Nie tyle przelotnie ją przytulić, jak czule objąć. Nie tyle wepchać jej język do gardła, jak namiętnie pocałować... Po prostu kochać.
   Dokończyłem higienę osobistą, przebrałem bieliznę i powróciłem do zaciemnionego pokoju. Porwałem niechlujnie przewieszone ubranie przez ramę łóżka. Pospiesznie ubrałem czarne rurki z pasem z ćwiekami, szary podkoszulek z czarnym napisem "Bring Me The Horizon" i czarną bluzę z kapturem z szarym krzyżem na lewym przedramieniu. Ja i mój styl ubierania. Zabrałem torbę z kąta pokoju. Będąc przed domem skierowałem krok w stronę szkoły.
   Może myślisz, że skoro i tak jestem spóźniony, to po co mam iść do szkoły?
   Wolę oglądać mordę podkochującej się we mnie historyczki,  pani Czai, niż słuchać i widzieć ojca. Niż czuć jego siłę na moim ciele.
   Poza tym chciałem spotkać swojego przyjaciela, jak każdy zdrowy i normalny nastolatek.
   Idąc do szkoły wyciągnąłem dobrze schowaną paczkę szlug i zapalniczkę. Niepospiesznie odpaliłem jednego papierosa. Zaciągnąłem się dobrze znanym mi dymem. Wypuściłem go spokojnie. Po wypaleniu jednego, zapaliłem drugiego.
   Stanąłem u progu szkoły i wziąłem głęboki oddech. Pchnąłem skrzydło drzwi a w tym samym momencie zadzwonił dzwonek na dwudziestominutową przerwę. Ruszyłem przed siebie, wzdłuż korytarza.
   - Nathan! Co? Ledwo żywy po wczoraj, nie? Ładnie zająłeś się Dianą, nie ma co- poczułem drobne szturchnięcie z tyłu. Dianą?
   - Chodzi o tą brunetkę z krzywymi nogami i obfitym biustem, tak? - dopytałem ze złośliwym uśmiechem. Przede mną stanął niebieskooki chłopak mojego wzrostu, o czarnych, niedbale ułożonych, przydługawych włosach. Nie mógł być to nikt inny jak Olivier. Patrzył na mnie z uznaniem, zazdrością i złośliwością jednocześnie.
   - Tak, ona. Kurde, żeby tak dobrze wykorzystać fakt, że kocha się w tobie od tak dawna. Sam bym ją chętnie zerżnął - Olivier przymknął oczy z figlarnym uśmiechem. Zaśmiałem się głośno i poklepałem go po ramieniu.
   - Gdyby nie fakt, że byłem najebany, pewnie bym jej nawet nie tknął. Jest niesamowicie paskudna - skrzywiłem się teatralnie na samo wspomnienie. Rozejrzałem się dokoła. Dopiero teraz zauważyłem, że w szkole jest jakieś nadzwyczajne poruszenie.
   - Oj tam twarz, oj tam wygląd. Ale te cycki... Ach! - chłopak na dobre odpłynął w brudnych myślach. Podszedłem do niego bliżej i delikatnie nim szturchnąłem. Oprzytomniał. Wskazałem mu poruszenie przy drzwiach. Między innymi zauważyłem Czaję, która gorączkowo tłumaczyła jakąś czynność dwóm pierwszoklasistom z gimnazjum. Oni tylko szturchali się wzajemnie chichocząc na widok poczerwieniałej z zachwytu, ledwo łapiącej oddech z podekscytowania nauczycielki. Po tym jak przestała przedstawiać coś gestami oni tylko machnęli rękami i zaczęli robić coś po swojemu. Czaja wyrywała sobie włosy z głowy na widok braku zaangażowania.
   - Co się dzieje? Czaja idzie na emeryturę? - spytałem. Olivier zaśmiał się cicho i pokręcił przecząco głową. Skrzyżował ręce na piersi i przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą patrząc w podłogę.
   - Coś czuję, że ona jeszcze tu trochę zostanie, a tym czasem mamy wymianę międzyszkolną - odparł wzruszając ramionami. Do tej pory współpracowaliśmy z jedną szkołą z Warszawy. I praktycznie tylko z nią. Zmarszczyłem czoło. Nie lubiłem ich.
   - Te gogusie z Wawy, tak? - dopytałem z grymasem. Olivier się zaśmiał.
   - No przyjacielu, czuję gromki entuzjazm! - klepnął mnie lekko w ramię - Tak. To dokładnie oni. Nie wiem po co pchają się do Krakowa - zaśmiał się cicho. Dzwonek zabrzęczał w naszych uszach.
   Boże. Historia!
   - Ach! Ciekawe czy Czaja w końcu cię dziś pocałuje, czy od razu wylądujecie na kanapie w pokoju nauczycielskim - Olivierowi humor dopisywał jak nigdy. Cicho warknąłem na niego, a ten przyciągnął ręce do siebie ukazując dłonie, jakby chciał powiedzieć: "Sorry. Nie bierz tego do siebie.", choć nadal czułem na sobie jego figlarne spojrzenie. Przewróciłem oczami.
   - Nawet mnie nie wkurwiaj debilu. Bo ci coś w końcu zrobię - odpyskowałem do niego. Nic nieświadomy stanąłem jak słup gdy poczułem dotyk dłoni na łopatkach.
   - Nathanie! Jak ty się wyrażasz?! W szkole? Wobec kolegi? - usłyszałem oburzony głos pani Delii Czai. Westchnąłem i szarpnąłem barkiem, aby wzięła ode mnie łapy. Ostatecznie zsunęła dłoń po całej długości mojego kręgosłupa. Poczułem niemiłe mrowienie. Zdałem sobie sprawę, że widziała to cała moja klasa.
   Spojrzałem na przyjaciela. Ten prawie tarzał się po ziemi.
   Warknąłem pod nosem i ruszyłem do klasy zajmując najbardziej oddalone miejsce od biurka nauczycielki. Wyciągnąłem słuchawki, które podłączyłem do telefonu i włączyłem jedną z moich ulubionych piosenek. Zignorowałem wejście nauczycielki jak i początek lekcji. Spojrzałem na brudną szybę okna, po której spływały pojedyncze łzy deszczu.
   Zamyśliłem się.
   Czas mijał powoli. Nie byłem wśród żywych. Liczyłem się tylko ja i muzyka.
   Wtem zorientowałem się, że oczy wszystkich kolegów i koleżanek z mojej klasy są skierowane w moją stronę. Nauczycielka również przeszywała mnie wzrokiem. Dopiero wtedy zorientowałem się, że w klasie znajdują się "nowi koledzy" z wymiany.
   Poderwałem się na nogi.
   - Nathanie, czy jesteś wśród obecnych? Czy mam po ciebie kogoś wysłać? - zakpiła ze mnie Czaja. Klasa parsknęła śmiechem. Zgiąłem dłoń w pięść.
   - Przepraszam - bąknąłem - Słucham - dopowiedziałem po chwili przez zęby świdrując ją wzrokiem.
   - Jako, że jesteś jednym z lepszych uczniów, postanowiłam, że to ty oprowadzisz po szkole jedną osobę z naszych gości. Będzie ona tu przez najbliższe pół roku, a ty będziesz jej towarzyszył oraz pomagał - powiedziała słodko. Zbiła mnie z pantałyku.
   Nie lubiłem nowych. Nie umiałem się do nich przyzwyczaić. Po chwili zorientowałem się, że oczekuje na jakąkolwiek moją reakcję. Westchnąłem.
   - Dobrze. Kto jest moim - zawahałem się - podopiecznym, na najbliższe pół roku? - spytałem w miarę uprzejmie.
   Spodziewałem się jakiegoś dziecka z pierwszej lub drugiej gimnazjum. Bezsensownego gówniarza, lansującego się wszystkim, co w jego wieku jest nieetyczne. Gimbusa bez celu w życiu, bez ambicji.
   - Podejdź bliżej, a ją poznasz - odparła delikatnie i dobrodusznie, choć z nutą zazdrości, na co Olivier wpadł w salwę śmiechu.
   Przesłyszałem się? Ona powiedziała "J ą"?
   Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed rzędy ławek aż do nauczycielki. Rozejrzałem się, lecz nie zobaczyłem żadnej dziewczyny, tylko czwórkę złośliwie uśmiechających się gimbusów. Wzruszyłem ramionami i już miałem się cofnąć gdy usłyszałem szmer zza drzwi klasy.
   - Nathanie, oto Liliana - tu wskazała drzwi. Wpatrzyłem się w nie jak w świętość.
   Po chwili drzwi drgnęły.